W języku japońskim jest taki ładny zwrot: "愛されたい" (jap. aisaretai), który oznacza "chcę być kochany". Każdy z nas ma prawo do bycia kochanym, posiadania uczuć i obnoszenia się z nimi. Nawet jeśli nazywasz się Madara Uchiha.
Madara zostaje przyzwany na polu walki Czwartej Wielkiej Wojny Shinobi i wszystko idzie nie po jego myśli. Został przywołany przy użyciu zakazanej techniki Tobiramy, Obito się nie spisał, Nagato kopnął w kalendarz, a ponad to w tłumie walczących dostrzega błysk sharingana. Więc, jak to? Ma walczyć przeciwko swoim? Przecież nie tak to miało być! No dobrze, zgoda, rodzina go wyklęła, a w planach miał ambitne Mangenkyou Tsukuyomi, ale mimo wsztsko... siec swoich? To się przecież tak nie godzi. Uczucia biorą górę nad rozumem, bo przecież każdy z nas ma w piersi bijące serce - nawet ożywieniec powołany ponownie do życia przy pomocy Wskrzeszenia Nieczystego Światła. Z tej racji postanawia opóźnić nieco swoje plany w czasie, żeby sprawdzić tajemniczy, czerwony błysk. Znajduje jego właściciela, a niedługo po tym dowiaduje się tragicznej historii swojego klanu, która miała miejsce, kiedy ten leżał kilka metrów pod ziemią. Obito, durniu, coś ty narobił! Wszystko spieprzyłeś! Cały plan wziął w łeb! A przynajmniej tak widzi to zdemotywowany Madara, któremu nagle odechciało się rewolucji na skalę światową. Ale hola, chłopie, nie możesz przecież rozwodzić się nad jakąś mniejszością, jaką jest twoja rodzina, kiedy zakrawasz na rolę boga! Nie jesteś już zwykłym człowiekiem, więc przestań myśleć jak zwykły człowiek!
Tylko, żeby to było takie łatwe, nie? Dodatkowo sprawy nie ułatwia "znalezisko" z pola walki. Jak wpłynie na niego i na jego plany osoba z czerwonym błyskiem w oku?
To nie jest zwykły romans. Właściwie to nie jest wcale romans. Opowiadanie dotyczy relacji córka-ojciec. Pisane z potrzeby serca, więc proszę o wyrozumiałość.