Niewątpliwie jego niechęć do ludzkości jako takiej, do zawierania znajomości i spędzania czasu z innymi ogółem, miała wpływ na to, jak tragicznie potoczyła się jego historia.
Jednak na upadek Kenmy składał się multum różnych, niekiedy bardzo nawarstwionych i rozwiniętych czynników, które on sam wolał nazywać po prostu swoją osobowością.
To nie samotność świadczyła o sięgnięciu przez niego dna.
Jak Kenma uważał, po długich rozmyślaniach i nieprzespanych nocach poświęconych gapieniu się w sufit, doprowadzić do tego mogła jedna tylko rzecz.
Jedna osoba.
A był to, ma się rozumieć, on sam.