Nazywam się Dolores, ale, jeśli kiedykolwiek się tak do mnie zwrócisz, zginiesz w ciężkich, poduszkowych męczarniach, patrząc na lodową rzeźbę kopulujących jednorożców. Przy okazji wcisnę Ci do buzi wszelkie ćmy tego świata, żeby pozbyć się ich raz na zawsze. Obrzydliwe dziadostwo. Przechodząc do sedna - wszyscy mówią mi Lori. Chcę Wam opowiedzieć o moim zacnym życiu, począwszy od dnia, w którym do miasta przyjechali ONI... złowieszcza muzyka... Wilderowie. Nie wiem, jaki jest ich problem, ale, cholera, moja chęć mordu sięga przy nich samego Mount Everestu. Czego nie można powiedzieć o inteligencji Jace'a i Nicka. Największe wrzody na tyłkach, jakie spotkałam. Tak bardzo zachciało im się pobawić moim światem, że wylądowałam w wylęgarni pałeczek i paciorkowców z ludźmi, których powinno się związać, zastrzelić, wrzucić do worka i posłać do Czarnej Dziury. Tak na w razie czego. Bo wiecie co? Przez nich przeżyłam koszmar. Bał się o mnie nawet dyrektor Fletcher. Choć on pewnie trząsł kuperkiem ze strachu, że już nigdy nikt nie prześle mu na Walentynki świeczek o nazwie Gejzer Namiętności. Chcecie wiedzieć, jak to dokładnie było? Zapraszam. Ale nie ponoszę odpowiedzialności za jakiekolwiek straty moralne. *** Uprzedzam o błędach. Karygodnych błędach. Szczególnie w pierwszej części opowiadania.