( opowiadanie jest prezentem na urodzinki, takim długoterminowym, tylko że urodziny są 15 sierpnia, a ja nie potrafię wytrzymać ze wstawieniem, gdy coś napiszę, poza tym nie umiem też trzymać języka za zębami, więc zostałam przymuszona przez samą @kazali-strzelac, możesz się teraz śmiać)
Łączenie ze sobą w parę dwójki ludzi nie zawsze kończy się źle. Może mieć nawet pozytywne zakończenie. Jeżeli dodatkowo usilnie staramy się, żeby było jak najlepsze, zapewne się także uda. Z drugiej strony uwielbiamy sprawy skomplikowane, póki nie zagrażają nam one bezpośrednio i trzymamy je na bezpieczny dystans, o tak z daleka. Wtedy jest nam dobrze, zaspokajamy swoją potrzebę czucia się trochę lepszymi autorami, niż ci, którzy piszą denne radosne romansiki. W końcu chodzi o to, żeby było smutno, nie?
Ciągle mam cholerną ochotę, żeby było dobrze, a nie jest. Po prostu fizycznie niemożliwym jest, żeby było, bo wszystko sprzysięgło się przeciwko temu w dwóch ciałkach dwa metry dziewięć centrymetrów i metr sześćdziesiąt centymetrów. Za dużo. I dla jednego i dla drugiego. Kumulacja wręcz.
Spotkali się z zamiarem, w planach mieli kochać się nawzajem, uwielbiać, bo po prostu tak czuli, tak trzeba było. Tylko po drodze trzeba się jeszcze cholernie starać. Tyle tego starania, że aż wyć się chce.
( opis jest przeegzaltowany, bo nie miałam na niego pomysłu, kiedyś stworzę coś lepszego )