Po kilku chwilach, błyskach niewiadomego pochodzenia, jękach bólu i głośnych tąpnięciach nastała cisza. Dziewczyna nie śmiała podnieść głowy. Po chwili usłyszała kroki zbliżające się do niej.
Mężczyzna z cichym westchnieniem ukucnął naprzeciwko niej.
- Nic ci już nie grozi. Chodź ze mną - powiedział i chwycił ją za rękę, podciągając do pozycji stojącej. - Musisz otworzyć oczy. Inaczej się potkniesz - dodał jeszcze.
- Z-z-zabiłeś ich? - zapytała, łamiącym się głosem.
- Nie. Wtedy trzeba byłoby pozbyć się ciał. Za dużo byłoby z tym zachodu - odparł mężczyzna beznamiętnie. Kobieta spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami i ustami.
- Nie patrz tak. Żartowałem. Są tylko nieprzytomni. A szkoda... - westchnął. - Rusz się. Zmarzłaś.
I pociągnął ją za sobą cały czas trzymając za rękę. Trivia nie wiedziała gdzie idą, ale bała się o cokolwiek spytać. Zerkała tylko na swojego, jakby nie patrzeć, wybawiciela. Zauważyła, że był wyższy od niej o pół głowy. Kiedy mijali lampy oświetlające drogę, zobaczyła, że miał czarne włosy sięgające łopatek. Ubrany był w czarny, jedwabny frak , pod spodem miał białą koszulę. Jego spodnie opinały długie, smukłe nogi. Na dłoniach miał rękawiczki z delikatnej, jagnięcej skóry.
Chociaż nie odzywał się przez cały czas to swoim kciukiem u dłoni, w której ciągle trzymał rękę Trivii, gładził kostki jej palców w jedną i drugą stronę. Delikatnie i z namysłem. Dekoncentrowało to dziewczynę, ale z jakiegoś powodu nie chciała, żeby przestawał. Dodawało jej to siły. Czuła się przy nim równocześnie bezpieczna, jak i niepewna swojego losu. Ten człowiek ciekawił ją i jednocześnie odrzucał...
Ciąg dalszy nastąpi...