Przed poznaniem jej, jego życie przypominało ciemną, deszczową noc. Jego świat miał ponure, dobijające barwy. Sztorm niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze, wiatr huczał złowieszczo oplatając każde miejsce swoim wszechogarniającym chłodem. Lecz kiedy pojawiła się ona, było tak jakby po trzydziestu latach nareszcie wzeszło słońce. Najpierw nieśmiało zaczęło wyglądać znad horyzontu, ledwo oświetlając straszne, burzowe chmury. Jednak z czasem deszcz przestał lać. Zmienił się w drobną mżawkę, by w końcu niebo się w pełni rozpogodziło. Słońce rozwiało każdą pojedynczą chmurę, wznosiło się wyżej i wyżej, aż znalazło się w samym centrum, ponad wszystkim.
Ona była jego Słońcem.
I teraz to słońce znowu zgasło. A sztorm szalał.
The Rise of Skywalker fix-it fic, czyli naprawiam błędy JJ Abramsa i Chrisa Terrio oraz próbuję wyjść z depresji po obejrzeniu ostatniego filmu.
Zapraszam!
Stalowe tęczówki spotkały się z jej brązowymi, co na chwilę wstrzymało jej oddech, dosłownie jakby zapomniała jak się oddycha. Uczucie było dziwne, intensywne, ale na jej szczęście tylko chwilowe. Jego wzrok nie był wypełniony pogardą czy obrzydzeniem, wydawał się naprawdę neutralny i jednocześnie zmęczony. Kto z nich nie był zmęczony? Stał w towarzystwie swojej matki, która wydawała się bledsza i szczuplejsza niż zwykle. Widać było, że wojna ich również dotknęła z tej nieprzyjemnej strony.
****
Akcja dzieje się po wojnie. Wszyscy wracają na ostatni rok do Hogwartu. Postacie które zginęły w książce, pojawiają się jako żyjące, nie zginęły w czasie wojny.
To moje pierwsze Dramione, prośba o wyrozumiałość x