„Przyszłość należy do tych, którzy posiadają najdłuższą pamięć". - Fredrich Nietzsche Świat stał się strasznie zatłoczony i aby wszyscy znaleźli tu dla siebie jakieś miejsce, musimy nauczyć się funkcjonować razem. Ale czy to będzie możliwe? To nie są zwyczajni ludzie. Ich historia też nie jest zwyczajna. 1903 Rozległo się pukanie. Ktoś uderzał w drewniane drzwi starej twierdzy zakonu. Po chwili dźwięk nienaoliwionych zawiasów przedarł się przez panującą ciszę. Mnich wszedł do środka. Co zaskakujące, mimo ciszy przeszywającej pomieszczenie, nie było słychać jego oddechu. - Przepraszam, że zakłócam ci spokój -przybysz zwrócił się do odwróconego tyłem mistrza stojącego tuż przy dębowym stole. Ciemne stare płaszcze zakrywały obie ich sylwetki. W powietrzu czuć było zapach palących się pochodni oświetlających komnatę. - Mam nadzieję, że nie przychodzisz z pustymi rękami. - zza zniszczonego kaptura rozległ się gruby, zachrypnięty głos. -Nawet bym nie śmiała. Po chwili wyciągnęła rękę, trzymającą zwój. Jej dłoń przypominała szkielet. Długie zakrzywione i żółte paznokcie wyróżniały się na tle białego papieru. Postać przed nią odwróciła się powoli w jej kierunku, a kiedy ujrzała jej rękę ledwo widocznie uśmiechnęła się. - Dobra robota. - zabrała zwój. Jej ręka wyglądała podobnie - Wydaje mi się, że to chyba nie było łatwe. Jak on sobie radzi? - Dalej jeszcze się nie otrząsnął. Minie trochę czasu zanim wróci do siebie. - Przynajmniej tego mamy pod dostatkiem. - postać schyliła głowę przyglądając się zwojowi, który trafił do jej rąk.