- Nie bój się , Annabelle. Jesteśmy przecież przyjaciółkami, prawda? - zimne ostrze żyletki przejechało mi po policzku, tworząc lekkie rozcięcie.
Zimny pot spływał mi po czole. Otworzyłam usta, ale nie mogłam nic powiedzieć. Jakbym w ogóle nie miała głosu. Czułam, że koniec się zbliża. I to bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Na dodatek nie mogłam liczyć na żaden ratunek. I to wszystko było tylko i wyłącznie moją winą.
- Czego się boisz? - czuć było zdziwienie w jej głosie. - Śmierć to po prostu wieczny sen. To tak jakbyś usnęła, ale bez możliwości pobudki. - widząc moje przerażenie, z jej ust wydobył się śmiech - Brzmi strasznie? Może kiedyś by brzmiało, ale pamiętaj. Nie ma już nikogo, kto przyszedłby ci z pomocą. Chcesz uciekać, proszę bardzo. Jednak chyba masz pojęcie, że nie masz gdzie iść?
Miała rację. Nie miałam miejsca ani osób, do których mogłabym pobiec. Ich istnienie skończyło się dawno temu. Przeze mnie.
- A co do śmierci... No cóż, luksusów tu za bardzo nie ma, więc nie możesz wybrać sposobu, w jaki zginiesz. Bardzo mi przykro - parsknęła śmiechem po raz kolejny. - Ale na pocieszenie ci powiem, że śmierć potrafi być piękna. Wyobraź to sobie... Leżysz bezwładnie na ziemi, w tej swojej pięknej sukience... Wyglądasz, jakbyś spokojnie drzemała, i tak w istocie jest, z tą małą różnicą, że już nigdy się nie obudzisz... A wokół ciebie znajduje się krew, równie piękna jak złoto, lecz szkarłatna, która jest na twojej sukni, włosach, na twarzy... Istne arcydzieło... Ach, jakże ci zazdroszczę, że będziesz tak piękna w momencie swojej śmierci! A teraz wybacz, Annabelle.... Bardzo cię polubiłam, ale w tej chwili nasza wspólna droga się kończy. Wiesz, nawet dobrze się składa, bo akurat zgłodniałam! - zaśmiała się ponownie, a w jej oczach ujrzałam rządzę krwi.
To było ostatnie, co ujrzałam.Bảo Lưu Mọi Quyền