Na środku milionowego miasta stała zgarbiona kobieta, której łzy mieszały się z pomrukującym deszczem. W dłoni lewej ręki trzymała pęk papierów, z których skapywał czarny tusz. Jej puste spojrzenie obezwładniało, rozrywało, zabijało. Wydawać by się mogło że budynki otaczające wąską uliczkę burzyły się, zapadały, znikały we wnętrzu ziemii.