Nikt nie widział mojego bólu, nie wiedział, że płakałam po nocach na Wieży Astronomicznej. Nikt mnie nie znał, nie wiedział kim byłam, przez ciągłe ukrywanie emocji. A dlaczego? Bo nie chciałam, żeby wiedzieli. Tak, maska obojętności na stałe zagościła na mej twarzy, posługiwałam się nią lepiej niż wielu znakomitych czarodziei. Stałam po środku całego świata, jak mrówka w centrum wielkiego miasta, niezauważona przez nikogo, zdeptana przez ogrom problemów. Krzyczałam, lecz ktoś zatykał mi usta, nie pozwalał powiedzieć prawdy. Milczałam. Do czasu...
Znalazł się jeden, uparty jak osioł, świnia, a jednak tak przekonujący. Rozumiałam go, próbowałam nie zgubić nas obojga. Pamiętam to metaliczne, przeszywające spojrzenie, te lśniące tęczówki, kosmyki platynowych włosów, opadające na blade czoło. Natomiast tylko jedno mam przed oczyma. Nigdy nie wyzbędę się jego niskiego głosu, gdy pierwszy i ostatni raz wypowiedział moje imię.
Jak drobna, niewinna dziewczyna znalazła się nocą na środku opustoszałej
drogi wiodącej do wielkiego miasta? Tego nie była pewna nawet ona...
Ale jednego była pewna: z każdym kolejnym krokiem jej problemy jakby
zanikały w ciemnościach, z każdym pokonanym metrem oddalała się od nich.
Oddalała się od powodu jej problemów, czyli od niego. Ale nawet w
najśmielszych i najbardziej zwariowanych snach nie przewidziała tego co
miało ją czekać. A wszystko to zaczęło się od cichego pomruku silnika za
jej plecami...