Kochał mnie. Byłam tego pewna. Kochał mnie najprawdziwszą, czystą miłością i cieszył się, że w końcu mógł mi to wyznać, a ja odwzajemniałam jego uczucia. Tak naprawdę, czego bym nie zrobiła, Louis nigdy mnie nie osądzał, nieważne, czy chodziło o jakieś błahe potknięcia, o moją historię z Samem, czy o to, co zaszło między mną a Zaynem. On słuchał, pocieszał, obserwował. Był magicznym zwierciadłem, które pokazywało lepszą wersję mnie. Przy nim mogłam poczuć się piękna, kochana i dobra. Zawsze, gdy spoglądałam w lustra, widziałam tylko swoje wady – rozczochrane włosy, nadmiar kilogramów, brzydką cerę… Teraz patrzyłam w jego oczy i widziałam siebie, jednak ten obraz nie budził we mnie smutku i rozgoryczenia, a czystą radość i miłość.
Louis był lustrem. Lustrem, które nie ma odbić.
Spotkała go przypadkiem. Héctor wydawał się częścią tego miasta - pewny siebie, uśmiechnięty, jakby znał wszystkie jego sekrety. Nie potrzebował wiele, by zwrócić na siebie uwagę, ale to, co przyciągnęło dziewczynę, nie było jego nazwisko, o którym mówiła cała Barcelona. Było coś w jego spojrzeniu, jakby za uśmiechem kryło się coś więcej.