Melania Tchórznicka od zawsze była skryta i nieśmiała. Za bardzo. Jej matka powtarzała to za każdym razem, kiedy dziewczyna unikała jak ognia różnych sytuacji. Występy w akademii szkolnej były dla niej torturą, a egzaminy ustne istną katorgą. Wszyscy zachęcali ją, żeby otworzyła się na ludzi, żeby więcej się uśmiechała, żeby nie uciekała w swój własny, odgrodzony wyobraźnią świat. Prawie nikt nie wiedział, że Melania cierpiała na zdiagnozowaną fobię społeczną. Zresztą pewnie i tak nikt by jej nie uwierzył ani nie potraktował tego poważnie. A szczególnie pewien surowy profesor, który nie miał zamiaru dawać nikomu taryfy ulgowej na swoich zajęciach. Melania już od pierwszych dni na uniwersytecie miała więc przechlapane. Dosłownie i w przenośni.