Gdy dawny świat przestał istnieć, wrócili oni - królowie. Gdy nikt nie chciał wziąć na siebie ciężaru podejmowania decyzji, gdy rozpadły się wszystkie znane państwowe struktury, oczy wszystkich zwróciły się w stronę przeszłości. Słowo monarchia stało się lekarstwem na wszystkie choroby targane niszczejącym i upadającym światem. Wybrano tych, którzy mieli rządzić, tych którzy mieli wziąć na swoje barki coś niemal nie do udźwignięcia. Wybrano tych, których w razie porażki można było obarczyć całą winą, tych których można było ukarać. Historia zna wielu królów, wiele przewrotów, spisków i zamachów stanu, wiele głów, które utraciły korony i wraz z nimi życie.
Louis nie urodził się, by rządzić, nie był następcą tronu, ale przeznaczenie nigdy nie odpuszczało i niespodziewanie całe życie księcia uległo zmianie. Korona była ciężarem, który trudno było unieść w pojedynkę, dlatego zbliżał się dzień Wielkiego Wyboru, podczas którego Król Louis I miał wybrać swojego małżonka.
Harry nie wiedział, jak trafił na tę listę, jak mógł otrzymać zaproszenie do pałacu, miejsca którym gardził z całego serca. Nie wiedział również, że od tego momentu całe jego życie zostało zaplanowane, a on był tylko pionkiem w tej pałacowej rozgrywce o władzę.
Korona, władza, zdrada, przeznaczenie i dwie osoby, które spotkały się już wcześniej, łącząc swój los na wieki.
Kiedy Krąg zostaje zmuszony, aby wysłać go do Zakonu Rycerzy i wspomóc ich w walce ze złem, był wściekły. Bo jak miał opuścić swoją ciepłą, bezpieczną wieżę - która wcale aż tak bardzo mu się nie podobała - na błoto, krew i wojnę. Jeszcze czego. Na nieszczęście jednak miał do powiedzenia tyle co nic, więc wyruszył.
Rycerze byli zupełnie inni niż w legendach i marzeniach gawiedzi. Wulgarni, brutalni i brudni, a pobożność widzieli jedynie w księgach. A jednak wśród nich był ich dowódca - ten był całkowitym przeciwieństwem, który co więcej nie znosił magów bardziej niż ktokolwiek, z kim wcześniej miał do czynienia, więc szybko dał do zrozumienia, co sądził o nowym współtowarzyszu niedoli.
A on obiecał sobie jedno: że zetrze ten pobożny uśmieszek z twarzy kapitana, choćby było to ostatnim, co zrobi podczas tej wojny.