John nigdzie nie czuł się lepiej niż w zagraconym wszelkimi rozmaitościami mieszkanku na Baker Street 221B. Nie rozumiał dlaczego tak prędko się w nim odnalazł. Nie rozumiał też czemu, gdy położył się na kanapie i przyłożył nos do poduszki, nie mógł oderwać się od jej zapachu. Zapachu Sherlocka. Odkąd przestał żyć wojną, żył tylko zagadkami jego chaotycznego geniuszu. Po prostu żył jego życiem, a jego dom był jego domem. Codziennie obserwował go bacznie, jakoby ujrzał najciekawszy eksponat w muzeum, chociaż bywały też dni, że ciężki przypadek, kwalifikujący się na leczenie psychiatryczne. (...) Watson i Holmes przeciwko całemu światu, jak to pięknie brzmi.