- Kocham Cię, Marinette - szepnął, z całej siły ściskając ramę łóżka. Bolało, ale to nie było nawet w połowie tak bolesne, jak to, co ona musiała wtedy czuć. - Mnie już nie ma, Kochanie - odparł głos, łudząco przypominający JEJ głos. Łagodny, zawsze radosny. Poczuł jak otula go przerażający chłód, który po chwili zniknął. Wystraszonym wzorkiem omiótł pomieszczenie, łącznie z małą łazienką. W jego sercu zatliła się iskierka nadziei na to, że to tylko zwykły sen, z którego zaraz się zbudzi i wciąż będzie miał ją obok. Jednak nikogo tu nie było, a po tajemniczym głosie nie został nawet ślad. Nie, to były złudne nadzieje. Omamy. To on ją zniszczył. Oni ją, zniszczyli. Wspólnie, a jednocześnie doszczętnie. Lecz, czy na pewno zrobiła to sama? Czy może ktoś jej w tym pomógł?