Severus Snape wiedział, że nie ucieknie przed śmiercią, więc przyjął ją z godnością, wypełniając swoje ostatnie zadanie. A przynajmniej tak mu się wydawało. Minęło trochę czasu nim odzyskał świadomość. Ciężko stwierdzić, co było gorsze: fakt, że przeżył, czy Potter siedzący przy jego szpitalnym łóżku.
W ramach pogodzenia się z nową rzeczywistością, przegonił dzieciaka i czekał. Powoli wracając do zdrowia, czekał na wyrok. Czekał na ministerialne sępy, które oskubią go do reszty i zamiotą jego szczątkami w Azkabanie. Czekał rok. Dwa lata. Pięć.
W międzyczasie Harry Potter przepadł jak kamień w wodę. Snape odmawiał myślenia o tym, gdzie jest i co robi Wybraniec. Z całą pewnością miał jakiś absurdalnie głupi powód, by zniknąć z radaru. Nawet, jeśli Ministerstwo uznało chłopaka za zaginionego. Nawet, jeśli Zakon szukał go od kilku lat.
Snape był zbyt zajęty swoim własnym, pustelniczym trybem życia, żeby mieć czas na myślenie o Harrym Potterze. A przynajmniej do marca 2007 roku.
Gdzie Draco zostaje wilkołakiem. Wszystko przez to, że Lucjusz Malfoy nie wykonał rozkazu Czarnego Pana i nie przyniósł mu Przepowiedni z Departamentu Tajemnic. Dał się pokonać kilku członkom Zakonu Feniksa i grupce uczniów. Znowu zawiódł jak to ujął Czarny Pan. Dlatego też musiał patrzeć jak Fenrir Greyback zaraża likantropią jego jedynego syna.
Tydzień po ugryzieniu jest dla Dracona jednym z najgorszych. Musi uciekać z własnego domu i trafia do Remusa Lupina pod opiekę.
Po jakimś czasie dołącza do nich Harry Potter.
Zamieszkują więc we trójkę w małej leśniczówce Remusa. Dwóch wilkołaków i Wybraniec. Każdy z nich ma swoje blizny, krwawą przeszłość i lęki dotyczące przyszłości.
Ostrzeżenie: w tekście występują tortury, myśli samobójcze i nieodpowiednie treści dla młodszych czytelników.