Severus Snape wiedział, że nie ucieknie przed śmiercią, więc przyjął ją z godnością, wypełniając swoje ostatnie zadanie. A przynajmniej tak mu się wydawało. Minęło trochę czasu nim odzyskał świadomość. Ciężko stwierdzić, co było gorsze: fakt, że przeżył, czy Potter siedzący przy jego szpitalnym łóżku.
W ramach pogodzenia się z nową rzeczywistością, przegonił dzieciaka i czekał. Powoli wracając do zdrowia, czekał na wyrok. Czekał na ministerialne sępy, które oskubią go do reszty i zamiotą jego szczątkami w Azkabanie. Czekał rok. Dwa lata. Pięć.
W międzyczasie Harry Potter przepadł jak kamień w wodę. Snape odmawiał myślenia o tym, gdzie jest i co robi Wybraniec. Z całą pewnością miał jakiś absurdalnie głupi powód, by zniknąć z radaru. Nawet, jeśli Ministerstwo uznało chłopaka za zaginionego. Nawet, jeśli Zakon szukał go od kilku lat.
Snape był zbyt zajęty swoim własnym, pustelniczym trybem życia, żeby mieć czas na myślenie o Harrym Potterze. A przynajmniej do marca 2007 roku.