Poszarpane brzegi małej zatoki płonęły pomarańczowo w zachodzącym słońcu. Chmury zdążyły odsłonić całe niebo, a wiatr znad morza ucichł. Na horyzoncie Przystani rysowały się ciemne, coraz ostrzejsze sylwetki dwóch jeźdźców. Gładka jak zwierciadło zbroja pierwszego z nich odbijała blask promieni, rozjaśniając silne rysy twarzy kota. Widok Arimanna wracającego z patrolu północnych rubieży napełniał spokojem wychodzących mu na spotkanie mieszkańców. Po chwili uwaga tłumu padła także na podążający tuż za nim żywy cień. Przybysz zakryty płaszczem, z czerwoną bandaną i nieodgadnionym wyrazem twarzy dotrzymywał tępa swojemu przewodnikowi. Nie zająknął się słowem, słuchając szmeru rzucanych dookoła z ciekawości, ale również niepokoju pytań. Zatrzymali konie przed domem Arimanna, jego pałające oczy śledziły kroki wchodzącego do środka tajemniczego gościa. Po całym dniu na nogach nic nie mogło dorównać zapachom kolacji, która okazała się dla obojga również pouczająca.
W miarę jak powoli wstawał świt, niebo zaczęło się rozjaśniać. Zapowiedź kolejnego ciepłego dnia nie pozwalała Montzacowi tracić ani chwili, by ruszać w dalszą drogę. Zdążył jeszcze wymienić ostatnie spojrzenie z Arimannem:
- Nie żal ci zostawiać tu swojej Kroniki? To za dużo jak za jeden nocleg. -
- Tam dokąd jadę nie mogę zabrać balastu przeszłości, a skoro lubisz czytać, możesz ją zatrzymać. -
- Odwiedź nas jeszcze Montzac, jeśli zmienisz zdanie, będę mógł ci ją oddać. -
Wolno kiwnął głową i pognał galopem znikając wśród południowych pól Przystani, w której jeszcze nie raz będzie mu pisane zawitać...