LISTOPAD 23
Siódmy rok wojny. Siarczysty deszcz odbijał się o okiennice budząc Gwendolen z głębokiego snu. Sama nie pamiętała, kiedy ostatni raz przespała całą noc. Odczuwała pewnego rodzaju ekscytację. Nie miała pojęcia, dlaczego.
Czy miało się dzisiaj coś stać? Czy może o czymś zapomniała, ale pewne uczucie próbuje ją naprowadzić? Dziwne uczucie, lecz nie rozwodziła się nad tym dłużej.
Po względnym ogarnięciu się zeszła na śniadanie. Nie spotkała nikogo po drodze, co było raczej niespotykane. Dosłownie, nigdzie nikogo nie było. Deszcz nadal uderzał wściekle o szyby wzbudzając w niej jeszcze większy niepokój. Co się dzieje?
Przechodząc z jednego korytarza w drugi rozglądała się nieustannie wokół siebie. Jej myśli przewidywały najgorsze scenariusze, ale mimo to mówiła sobie, że to nic takiego. Pewnie wszyscy zajęli się swoimi sprawami, które niekoniecznie odbywają się w tej części zamku. W końcu dotarła do jadalni. To co tam zastała było nie do opisania.
Na szczycie stołu zobaczyła swojego ojca. Siedział tak jak zazwyczaj i już miała podbiec do niego, przytulić i powiedzieć, jak bardzo tęskniła. Momentalnie pożałowała tego pomysłu. Nim do niego podeszła zobaczyła lśniący sztylet tuż przy jego szyi.
Mężczyzna w ogóle nie zareagował, nawet na nią nie patrzył, nie próbował się bronić. Nie wiedziała czemu nie może unieść wzroku, by zobaczyć kto stoi za ojcem. Nie mogła się ruszyć, jakby ktoś wtopił jej stopy w kamienną posadzkę. Patrzyła tylko na broń, która bardzo powoli zbliżała się do szyi króla.
Chciała temu przeszkodzić, ale żadne słowo nie wypadło z jej ust. Kątem oka zobaczyła, jakby pióra unoszące się nad głową ojca. Przypominające te gołębie, jasne i delikatne. Nim się zorientowała sztylet bezlitośnie przebił szyję Ariesa. Nie krzyczała, nie płakała. Tylko patrzyła, jak morderca wyciąga pośpiesznie broń i znika.
Vivian i Scott nie cierpią siebie, i było to już wiadome w momencie, gdy się poznali kilka lat temu. Pojawiła się pomiędzy nimi chemia, która na nic dobrego nie wskazywała. Rywalizacja panowała od zawsze. Ich współpracownicy uważali, że istnieje od początku ich narodzenia, od poczęcia.
Oboje pracują jako zawodowi detektywi w nowojorskiej policji. Są rywalami i to jedyne co ich ze sobą łączy, oprócz przyjaciela, który uważa że są zagubionymi duszami. Nic podobnego.
Gdy pojawia się okazja złapania mordercy, który zaginął na kilka lat, zarówno Vivian jak i Scott są gotowi do podjęcia się tego zadania. Kapitan, który ma dość ich sprzeczek i rywalizacji, wyznacza ich oboje do podjęcia tej sprawy. W ten sposób wszystko wywraca się do góry nogami, gdy lądują na Florydzie, aby pod przykrywką dojść do samego mordercy.