Siedziałam ze zwieszonymi nogami na murze ruin zamku. Obok mnie leżała paczka Marlboro i częściowo opróżniona butelka wódki. Mój żołądek zdążył się już przyzwyczaić do sporej ilości mocnego alkoholu. W dłoni dzierżyłam ostrą żyletkę. Chyba idzie się domyślić po co mi ona...
Samobójstwo. Zdążyłam już przyswoić umysł z tym terminem, jak i jego znaczeniem. Czy odebranie sobie życia można nazwać terminem? Nie sądzę. Jest to pewien stan, który ujawnia się w nas z czasem, ale nie potrafimy tego wytłumaczyć.
Zaczęłam po raz ostatni wspominać te dobre i te złe chwile z mojego osiemnastoletniego życia. Znaczną część zajmowały te tragiczne wspomnienia, których za wszelką cenę chciałam się pozbyć. Nie widziałam innego wyjścia jak usunięcie samej siebie z tego świata. Mama już nie raz zaprowadzała mnie do psychologów, ale przestałam do nich chodzić odkąd przekonałam się, iż są to pieprzeni służbiści bez serca.
Do oczu zaczęły napływać co raz większe ilości przezroczystej cieczy. Próbowałam opanować drganie rąk, co było nie lada wyzwaniem. Kiedy już wreszcie wyciszyłam emocje, przyłożyłam żyletkę do wewnętrznej strony lewej ręki. Już prawie, już miałam to zrobić.
-Chyba nie zamierzasz tego zrobić, prawda? - wymamrotał nieco ponuro chłopak o czarno-białych włosach, który pojawił się nie wiadomo skąd.
- Kim.. kim ty jesteś? - zapytałam mocno zdezorientowana. Nigdy dotąd nie widziałam tu innych ludzi, a jednak..
-Michael Clifford, ale przyjaciele mówią na mnie Black Angel. - wyszeptał te słowa do mojego ucha, a po moim ciele przebiegł dziwny dreszcz.