Brak kontaktu z ludźmi wyniszcza. Ale to brak nadziei zabija.
Stary Świat. Tak nazywają się te lepsze czasy. Czasy, gdy po czarnych rzekach pędziły żelazne pojazdy. Gdy po błękitnym niebie latały wielkie ptaki z metalu. Kiedy miasta tętniły życiem, zamieszkane przez miliony. I kiedy człowiek mógł przenieść się z jednego krańca Ziemi na drugi w niespełna kilka czy kilkanaście godzin.
Tego świata już nie ma. Prawie 20 lat temu został zniszczony, gdy dwie wrogie sobie strony geopolityki pozabijały się nawzajem, a wraz z tym - 10 miliardów ludzi. Niegdysiejsze marzenia szaleńców ziściły się wskutek pół wieku wojen, późniejszych dwóch dekad zarazy, tyle samo trwającego później głodu i dekady jaka przepełniona była wielkimi kataklizmami. To, co było to świat pełen bogactwa. To, co jest to świat pełen popiołu i śmierci, bo jest tym, co pozostało. To, co będzie? Nikogo już nie obchodzi co nadejdzie. Obchodzi natomiast to, co mamy.
Większość dzieli się między masywne schrony, ich powierzchniowe kolonie, cudem ocalałych w dziczy Zdziczałych, a stawiają czoła grupom bandytów, stadom kanibali, oszalałym przez cyberwojnę robotom bojowym, hordom mutantów i demonów oraz innym wszelakim anomaliom, w tym niebezpiecznym warunkom pogodowym.
Życie nie ma już znaczenia. Liczy się tylko przetrwanie w tej krainie popielatej ziemi i wiecznie szarego nieba pełnego chmur.
Artur Wójcik to młody Samotnik - ledwo wiążący koniec z końcem osobnik nie należący do żadnej frakcji, żyjący z dala od wielkiego świata, radzący sobie jak przedapokaliptyczny surwiwalista. Wskutek błędów musi opuścić rodzinne Legionowo. Żyje tylko ulotką od przyjaciela reklamującą park wodny we Wręczy. Dystans do przebycia w prostej linii wynosi ponad 50 kilometrów. Lecz nic nie jest proste. Ta podróż zmieni jego nastawienie do świata.
I odkryje prawdę o tym, kim jest oraz co tak naprawdę zdarzyło się w przeszłośc
Gdyby miłość była prostym równaniem, jak: dwa plus dwa daje cztery, to mielibyśmy gotowy przepis na to, jak kochać, i co robić, by ta miłość była spełniona. Ale życie ma inny plan. A jest nim nieprzewidywalność. Czasami wydaje nam się, że jeśli bardzo czegoś pragniemy i walczymy o to dostatecznie zawzięcie, to prędzej czy później uda nam się to osiągnąć. Że choć gwiazdy są wysoko, możemy po nie sięgnąć. Ja w to wierzę, ale czy tak jest naprawdę?
Ona i On. Ellie i Truman. Sieroty. Dzieci zniszczonej planety, szukające dla siebie miejsca w nowym świecie. Dwójka młodych ludzi uwikłana w zdarzenia, które nie są przypadkowym splotem linii losu, a z góry zaplanowana rozgrywką. Ona kocha jego, a on ją. I to mogłaby być piękna historia, ale w tym przypadku podążanie za miłością prowadzi do labiryntu pełnego niebezpieczeństw.
Książka nie jest lekka. Historia Ellie i Trumana nie jest wesoła. Bo życie nie jest łatwe. Bo nie mamy magicznych różdżek, które spełniają życzenia.
Oni są czyści i pełni ideałów, ale rzeczywistość wokół przypomina potwora z wielką paszczą pełną ostrych zębów. To nie jest równa walka. I choć wszystko zdaje się być przeciw nim, starają się zachować własną tożsamość tam, gdzie próbuje się dostosować ich do świata, który jest dla nich obcy.
Najważniejsze pytanie brzmi: czy im się uda? I znów, gdyby odpowiedź była jak równanie matematyczne, to mielibyśmy rozwiązanie oparte na logice, proste i niepodważalne. Ale życie ma przecież inny plan...