Gdy słońce milknie, a śmierć zaczyna mówić... - A oni? - Zapytała cicho. - Wiesz często jak patrzę na ludzi zdaje sobie sprawę, że przestałem w nich wierzyć. Przestali dostrzegać prawdziwą miłość, zatracili się w pieniądzach, zapomnieli o dobru... - Nastała cisza, nikt z nas nie był w stanie wydusić ani słowa. Na starym dębie młody kruk spoglądał na mnie i na tą tajemniczą postać. Trzeba było przyznać, iż widok taki jak ten nie zdarzał się zbyt często. - A może tamci? - Odwróciła się szybko w moją stronę. - A myślisz, że są inni? Są tacy sami, świat już dawno zabłądził. Powiedz mi, kiedy ostatnio widziałaś dobro? - Popatrzyłem na nią tak jakby odpowiedź była oczywista. - Sam wiesz, że nigdy nie czyniłam dobra ani w żaden sposób go nie ujrzałam. - - Przynajmniej jesteś sprawiedliwa, to jedyna rzecz jaka jest jeszcze na tym świecie, która nie podlega negocjacji. - W tym momencie Śmierć spojrzała z poważną miną. - To prawda, szkoda tylko że moje decyzję nie zależą ode mnie lecz od ludzi. Często przez ich głupotę, nierozsądne myślenie, przychodzę do nich o wiele za wcześnie. - Moje oczy patrzyły daleko na słońce które już chowało się za drzewami, kruk odleciał a na starym, rozpadającym się już domu zostałem tylko ja.