Na wstępie zaznaczam, że wszystkie postacie, miejsca oraz świat przedstawiony w poniższej opowieści należą do Julii Quinn, autorki serii o rodzinie Bridgertonów. Moje "wypociny" to jedynie fanfick. Nie mam na celu naruszenia praw autorskich, a moją pracą chcę jedynie wyobrazić sobie, jakby to było, gdyby niektóre wydarzenia potoczyły się inaczej.
Wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Panna Sharma nigdy nie przybyła do Londynu. Jej przybrana matka, dręczona wstydem z powodu dawnych błędów, nie zdołała podjąć decyzji o powrocie do towarzystwa. Ten pozornie drobny wybór zmienił bieg wielu losów, choć nikt wtedy nie zdawał sobie z tego sprawy. Anthony Bridgerton, najstarszy syn rodu, nie poznał kobiety, która miała stać się miłością jego życia. Z pozoru niewzruszony, pozostał samotny, nosząc na swych barkach ciężar odpowiedzialności i obowiązku, który od lat odbierał mu oddech. Podczas gdy jego życie toczyło się utartymi torami, w Londynie szykowało się huczne wydarzenie: ślub jego młodszego brata, Colina. To miało być jedno z największych wydarzeń sezonu - pełne blasku, plotek i ekscytacji. Anthony, z obowiązku i miłości do brata, zaangażował się w przygotowania, nie przewidując, że w wirze towarzyskich obowiązków spotka kogoś, kto wywróci jego świat do góry nogami. Na jednym z przyjęć, poprzedzających wielki ślub, los zetknął go z kobietą, której nigdy nie spodziewał się spotkać. Była nieuchwytna, niepokorna i zupełnie nieprzystająca do konwenansów, które rządziły ich światem. Wydawała się zupełnie obojętna na etykietę i oczekiwania towarzystwa. Jej pewność siebie graniczyła z arogancją, a sposób, w jaki mówiła, zrażał większość mężczyzn. Ale nie Anthony'ego. Zamiast poczuć irytację, czuł narastającą fascynację. Kim była ta kobieta, która nie bała się rzucać wyzwań każdemu, kogo spotkała na swojej drodze?