Zimne ognie gasną bezlitośnie szybko, jednak na długo grawerują ślad w pamięci. Te jasne iskry śmiało błyszczą pod powiekami nawet tych, którzy jedynie nieśmiało zgarnęli je wzrokiem. Jednak nie tylko zimne ognie mają taką moc. Jest coś jeszcze. Coś co potrafi równie sprawnie i nieodwołalnie zniknąć, a jednocześnie siedzieć z tyłu głowy tych, którzy zostali. Człowiek.
Yoo Jian postanowiła samolubnie wykorzystać podobną okazję, by zacząć żyć na nowo. Liczy, że gdzieś pomiędzy zapachem kadzidła, a unoszącym się w powietrzu kurzem odnajdzie swoje miejsce. Miejsce, które pozwoli zapomnieć i przyniesie ukojenie.
Nieoczekiwanie, jednak na jej drodze staje kolejna przeszkoda. I może byłaby w stanie wyminąć ją bez większego szwanku, ale nie potrafi. Zbyt mocno widzi siebie w tajemniczym T. - mężczyźnie, którego zna jedynie z karty SD.
Ten drobny, czarny przedmiot trafił w brudne dłonie dwudziestopięciolatki zupełnym przypadkiem, pozostawiając na nich jeszcze większy nieład.
Kobieta zaczyna wątpić, że kiedykolwiek uda jej się je domyć. Wierzy, że będzie musiała resztę swojego życia spędzić z niesmacznym błotem za paznokciami.
A może Seo Areum - trzydziestojednoletni prokurator - zdecyduje się stać wybawieniem Jian i wymyje jej ręce za nią?
Nie każdy żyje w prawdzie, którą przedstawia innym. Za to prawda żywo płonie w sercach tych, którzy chcą ją porzucić.
[Bardzo przepraszam, ale na ten moment okładka została wygenerowana z pomocą AI na bazie mojego wcześniej przygotowanego rysunku. Sam obraz został wygenerowany bez większej głębi, więc przerobiłam go po pod względem kolorów, dodatkowych szczegółów jak włosy, rumieńce etc. dodałam tytuł książki. Jestem w trakcie oczekiwania na finalny projekt okładki. Nie jestem zwolenniczką wykorzystywania grafik AI do celów więcej, niż prywatnych, jednak zdaję sobie sprawę, że okładka przyciąga czytelnika.]
Ludzie nie widzieli jej taką, jaką była, widzieli w niej nieznaną dla niej osobę. Jej grzechy, jej tajemnice, jej błędy. Ich spojrzenia były jak ciernie wrosłe pod skórę, jak deszcz soli na otwartą ranę. Z każdym krokiem niosła brzemię nazwiska, którego nigdy nie wypowiedziała. Jakby była tylko cieniem człowieka, którego nawet Bóg zdawał się unikać. Życie nie karało jej czynów. Karało jej pochodzenie. Jakby była winna za to, że się urodziła. Jakby jej dusza musiała odpokutować za cudze przewinienia. Jej serce biło w rytmie cudzego błędu.