Lilia, młoda kobieta o długich, brązowych włosach spadających miękką falą aż na łopatki, przyjeżdża do wsi ukrytej wśród gęstych lasów i łagodnych pagórków, aby pomóc babci w prowadzeniu gospodarstwa po śmierci dziadka. Jej szare, nieoczywiste oczy, w których migocze wieczna czujność, kontrastują z wyjątkowo jasną cerą. Cera ta chłodna, delikatna, niemal jarząca się w cieniu sprawia, że srebrna biżuteria wydaje się stworzona dla niej i zawsze harmonizowała z jej wyglądem, choć dotąd traktowała to raczej jako kwestię estetyki. Tutaj jednak wszystko stanie się symbolem czegoś głębszego, czegoś, co istnieje pod powierzchnią świata widzialnego.
Wieś, do której przybywa, wydaje się zawieszona w czasie. Domy kryte drewnem, ziemne drogi, studnie, gliniane naczynia, potężne snopy siana, sploty ziół schnące na belkach pod sufitami. Ludzie ubrani tak, jakby odeszli z kart dawnych kronik. Żadnych kabli, żadnych maszyn, żadnych ekranów. Zero śladu technologii. Z bliska uderza ją prostota, ale też intensywność życia tej społeczności rytm dnia i nocy, który płynie zgodnie z naturalnym porządkiem, niezakłócony żadnym z wynalazków współczesności. Wszyscy tu żyją tak, jakby nadal trwał VI wiek. Nie pod wpływem fantazji czy lokalnej tradycji, lecz z autentycznej konieczności, która wypływa z ich przekonań, a także z czegoś, o czym nikt nie mówi głośno.
Przyjeżdża po to, by pomóc i wesprzeć rodzinę, ale szybko odkrywa, że wieś jest przestrzenią zorganizowaną według dziwnych reguł, tajemniczych rytuałów i niewypowiedzianych zasad. Każdy mieszkaniec zna tu swoje miejsce, swoje ograniczenia. Jest coś bezdyskusyjnie poważnego w ich codziennych czynnościach, coś, co sprawia, że nikt nie śmie ich przerywać ani lekceważyć. Lilia zauważa, że niektóre pola omija się szerokim łukiem, niektóre drzewa mają znaki wycięte w korze, a do lasu mimo że rośnie tuż obok nikt nie w