Sama. Sama w czterech, białych ścianach. Po prawej łóżko, po lewej krzesło i stół, a na wprost duże, zakratowane okno. Nie mogę go otworzyć. Mój terapeuta mówi, że to konieczne dla mojego zdrowia. Całymi dniami i nocami, siedzę w tym pokoiku. Sama. Czasami przyjdzie pan Robert, z jedzeniem i dobrymi gadkami. To przykre. To wszystko jest takie niefortunne. Pewna pani, która pomaga panu Robertowi, przyszła do mojego pokoiku. Patrzyła się w moje oczy. Nie mogłam tego zrozumieć. Nikt mi się nie patrzył nigdy w oczy. - Dlaczego? - szepnęłam, siedząc na podłodze i patrząc się tempo w kobietę z ciepłym uśmiechem. - Słucham? - spytała, przechylając lekko swoją głowę ku prawemu ramieniu. Ta kobieta z ciepłym uśmiechem, była piękna. Piegowata cera, rude włosy, duże zielone oczy, a jej usta były czerwone, tak jak skórka dojrzałego jabłka. - Dlaczego patrzysz mi się w oczy? Nie boisz się? - spytałam, nie odrywając od pięknej pani wzroku. Chyba się zdziwiła, bo uniosła brwi ku górze, lecz szybko wróciła ze swoim pięknym uśmiechem. - Ciebie? Takiej ślicznej dziewczynki? Nigdy. - powiedziała, uśmiechając się szeroko. "I tak to się zaczęło"