Tego wieczoru miałam po prostu dość. Z skamieniałym wyrazem twarzy, w pośpiechu, niewiedząc gdzie idę, wyszłam z domu. Było już ciemno, padał deszcz i zimny wiatr hulał moimi włosami oraz ziembił mi plecy, ale miałam to w głębokim poważaniu. Chciałam tylko się odciąć i nie myśleć o problemach oraz o tym, że świat nie jest złożony tak jak go sobie wyobrażałam. Naiwnie wierzyłam, że nie istnieją źli ludzie i że samym nastawieniem można stworzyć eden na ziemi. Niestety tak się nie da. W końcu to rozumię. Szłam przed siebie bez celu, nie zwracając na nic uwagi. Chodziłam ulicą pełną samochodów, przechodzących ludzi, sklepów i budynków. Czułam się jakbym szła całkiem sama przez pusty chodnik nad przepaścią, a przy mnie był brak żywej duszy. Zamyślona przechodziłam przez różne bramy, zakręty i co raz mniej, orientowałam się gdzie jestem. Godzina za godziną, na ulicy pojawiało się mniej ludzi aż później prawie nikogo. Wsłuchiwawszy się w deszcz usłyszałam kroki, które z sekundy na sekudnę ro