"(...)Wtem wszelkie myśli zaczęły kotłować się w mojej głowie. Ten incydent z kina, kiedy jego ręka znalazła się za wysoko, a moja rekcja była tak gwałtowna. To jak przyszedł do mnie o drugiej w nocy i zaczął wpajać, że mam depresję... kto wie, może nawet mnie w nią wpędził, a może dopiero to zrobi? To jego dogryzanie i nieprzyjemne uwagi. Pozornie przyjazne, jednak wciąż pełne kpiny uśmieszki i lodowaty wyraz twarzy. Pocałunek w klubowej toalecie. Dystans, który nas dzielił... i ta noc. Ta cholerna, ostatnia noc... - wszystkie te myśli dryfowały pod powierzchnią mojej czaszki i przypominały mi jedno wielkie wysypisko... a dokładniej to klozet bez spłuczki... Szkoda, że bez spłuczki, bo wiele wspomnień i myśli z chęcią posłałbym do kanalizacji... Jednak istniała jedna sprawa, która nadzwyczaj domagała się mojej uwagi - która przekrzykiwała inne i wręcz wyskakiwała na deskę tegoż klozetu, tańcząc, stepując i śpiewając, tylko żebym zwrócił na nią uwagę; a ową sprawą nie był sam seks z Zero, a to co było później. Właśnie... Co było później? Nic. Dosłownie. Nasze relacje nie zmieniły się ani trochę. Michi dalej zachowuje się jakby pozjadał wszystkie rozumy świata i dzieli się swoimi mądrościami ze mną, upokarzając mnie lub po prostu ignorując, pokazując w ten sposób swoją „wyższość" względem mojej hizumowatości. Tylko dlaczego... Dlaczego?! Czy nie powinien się teraz do mnie kleić, przytulać i całować? Albo przepraszać i błagać o wybaczenie? Albo chociaż unikać mnie i schodzić mi z drogi? Czy ja, do ciężkiej cholery, nie powinienem być na niego obrażony? Albo skakać wokół niego jak różowy kucyk pony i obsypywać pocałunkami i wyznaniami miłości? „Ale przecież ja go nie kocham!" - krzyknąłem w myślach, a zaraz potem zacząłem kolejną rozprawę na temat moich uczuć do ciemnowłosego. (...)"
Tekst re-edytowany.
~Kita-pon