Zasiadam na swoim łóżku w bezruchu. Teraz czuję się dziwnie. Wszystko jest takie obce i nawet łóżko skrzypi w zupełnie inny, nieznany dla mnie sposób. Gdzieś w tle słychać głos mężczyzny. Radio wypluwa kolejne wersy smętnej piosenki, pod wpływem której sięgam po papierosa. Odpalam go powoli, niechętnie rozkoszując się unoszącym się dymem. Nawet on inaczej pachnie.
Hold you close,
Don't let go,
Hear my call, afraid.
Jestem aktorem. Zabawiam ludzi swoimi kwestiami, gestami i skradzionymi pocałunkami, które zostały zapisane czyjąś ręką w scenariuszu. Tym razem jednak odgrywanie ról nie było moim celem. Nie grałem. Zrzuciłem roboczy strój swojego bohatera tuż przed przyjazdem do mojego mieszkania. Okna zasłonięte były bordowymi zasłonami, a łóżko wciąż niedbale rozłożone po dzisiejszym krótkim śnie. Któż przejmowałby się takimi czynnościami jak układanie pościeli w kostkę, gdy człowiek śpieszy się w miejsce swojej pracy? Byłem spóźniony. Musiałem przelecieć przez ten bałagan, by znaleźć się na zewnątrz i jako tako rozpocząć kolejny dzień. Pracowałem obecnie w dość popularnym projekcie serialowym dla młodzieży. Pretty Little Liars. Byłem pieprzonym małym, pięknym kłamcą, a swoją słodyczą spowodowałem nie jeden zawrót nastoletniej głowy. Byłem popieprzonym sobą, ale to chyba nie było czymś kompletnie złym.
Miałem kilkadziesiąt twarzy i tylko ona zdawała się dostrzegać tą jedną, najbardziej zamaskowaną, ukrytą gdzieś głęboko przed kamerami lub mikrofonami natrętów. Ukrytą przed gapiami.
Nazywam się Julian Morris i jestem świeżo upieczonym trzydziestolatkiem. Jestem budowniczym swojej własnej historii, a ona jest kartą mojej powieści, zwanej życiem.