Delilah nie była pewna, czy dźwięk, który wydobył się z gardła Connora był śmiechem, bo jej bardziej przypominał szkło mieszane w blenderze. -Moja matka umiera, ale ojcu to nie przeszkadza. Wcale.-z gniewem kopnął luźną dachówkę, która potoczyła się po stromym dachu i z łoskotem stłumionym przez trawę spadła, rozpadając się na miliony kawałków, tak jak kiedyś serce Delilah -Bardzo mu to na rękę. Może latać za tymi swoimi pieprzonymi studentkami, ile tylko mu się podoba, bo wie, że ja nie pisnę choćby słówka. Mama źle znosi chemioterapię. Ja... Ja widzę jak ona cierpi i nie chcę jej dobijać. Ale oczywiście to nie koniec, bo gdyby tu historia się kończyła, to byłoby zbyt banalnie. Przez to całe gówno i ja się staczam-podwinął rękaw czarnej bluzy i położył rękę na jej kolanie. W nikłym świetle zachodzącego słońca, Delilah dostrzegła małe fioletowo-szare kropki przy zgięciu ramienia. Wkłucia.-To wszystko jest tak popaprane, że mam ochotę skoczyć z mostu. Nie była wstanie powiedzieć kompletnie nic. Cały czas powtarzała w głowie "nie wiedziałam", jednocześnie kręcąc głową i powstrzymując łzy, które zebrały się w jej oczach tak gęsto, że obraz stał się rozmyty. -Nie tylko ty nie miałaś o niczym pojęcia.-szepnął, jakby czytając myśli ukryte pod czaszką Delilah.-Ty... Jesteś pierwszą osobą, której powiedziałem.All Rights Reserved
1 part