Chodziłem jak jakiś debil po ulicach Mantachannu, szukając...właściwie sam nie wiem czego. Przypatrywałem się wszystkim trupom leżących gdzieś po kątach. Zakrawawionych i porzuconych jak jakiś śmieci. Niby Dzienna Straż zajmowała się tą sprawą, tych zabójstw. Przez tych cholernych wampirów ...zaraz coś chyba pomyliłem -besti. Najgorsze ,że sam jestem taką bestią..na szczęście nie zabijam ludzkich istot, w końcu sam kiedyś byłem jednym z nich. A teraz piję krew z torebek znajdujących się w piwnicy mojego domu. By nie mieć obrzydzenia, wmawiam sobie że to jest sok pomidorowy. I choć tak bardzo nie chce tego pić to muszę...muszę ,by nie zabić tych niewinnych ludzi. Spojrzałem przed siebie i z nerwów potraciłem butem kamyk ,,który po locie znajdował się w kałuży parę metrów stąd.Wpatrywałem się w plamę kałuży na której odbijało się choć słabo moje ciało. Byłem ciemnookim brunetem o jasnej cerze. Na sobie miałem jak zawsze ciemny kaptór od bluzy przykrywający mi twarz jak zawsze od tych cholernych dwóch lat ..
5 parts