Historia taka jak wszystkie o punkowcach takich jak wszyscy. Pukowcach! Nie tych tam dziesięcioletnich popierdółkach które swój wielki bunt okazują przez nie chodzenie na religię, które uważają się za punki tylko dlatego, że mają glany i kolorowe włosy. Opowiadanie powstaje wyłącznie z potrzeby pokazania samemu sobie, że można napisać opowiadanie o punk rocku które nie będzie romansem między 12-letnią punk-emo-pastelgoth buntowniczką a 30-letnim punkiem. W którym jedyna miłość jaka się pojawi to miłość do muzyki. Czemu? Bo mam dość trafiania na onkologie przez przeczytane tu "punkowe" ff. Tak, że przyznaję się. Nie potrafię pisać, ale co tam! Nie przedłużając bardziej zapraszam na fascynującą opowieść o przyjaźni, miłości do muzyki, nie myciu się i tanim winie. Zapraszam. Oi!
P.S. Tekst zawiera błędy... I chuj.
P.P.S. wszelkie podobieństwa ksyw i postaci są przypadkowe.. Naprawdę. Jeśli czyta to osoba poszkodowana (umieszczona w tekście) bo osoby rzeczywiste służyły mi tylko jako baza, więc nie fochać się, że Chłodnica to pizda a Szajba pozer czy coś... Luz Papi, coś się ogarnie.
P.P.P.S. wszelkie obietnice tu umieszczone mogą nie zostać wypełnione.. Bo tak. Pozdrawiam.