Ja i poezja zawsze skakałyśmy sobie do gardeł. Stawiano ją siłą na mojej drodze jak przeszkodę nie do ominięcia. Im usilniej ja się przed nią wzbraniałam, tym mocniej ona napierała, aż zapałałam do niej szczerą i stale podsycaną nienawiścią. Nie rozumiałam poezji. Nie chciałam nawet zrozumieć. Nie widziałam w niej ładu i składu. Pytałam, po co ona w ogóle jest. W końcu jednak po długich zatargach postanowiłam się na nią otworzyć. Zaprosiłam ją do siebie i pozwoliłam popłynąć. A oto efekty naszego rozejmu...