AmeliaWasika4
Miasto miało oczy.
Nie takie, które można było zobaczyć, ale takie, które czuło się na karku, gdy noc stawała się zbyt cicha. Latarnie migotały, jakby bały się tego, co kryło się między ich światłem, a bruk był przesiąknięty historiami, których nikt nigdy nie zapisał.
Szłam szybko, z rękami schowanymi w kieszeniach płaszcza. Deszcz spływał po kapturze, ale nie zwalniałam kroku. Każdy instynkt krzyczał, że nie jestem sama.
Cienie poruszyły się.
Nie gwałtownie.
Nie agresywnie.
Jakby... obserwowały.
Przystanęłam przy murze starej kamienicy. Serce waliło mi w piersi, a oddech rwał się nierówno. Na skórze, tuż pod obojczykiem, poczułam znajome pieczenie. Znak znów dawał o sobie znać. Nigdy nie widziałam go w lustrze do końca pojawiał się tylko w nocy, rozmyty, jak blizna, która nie chce się zagoić.
- Nie teraz... - wyszeptałam.
Miasto odpowiedziało echem.
Od dziecka wiedziałam, że jestem inna. Ludzie mówili, że to nadwrażliwość. Że przesadzam. Że mam zbyt bujną wyobraźnię. Ale wyobraźnia nie zostawia śladów na skórze. Nie szepcze imion w obcym języku. Nie budzi cię o trzeciej nad ranem, każąc uciekać.
Kroki.
Za mną.
Odwróciłam się gwałtownie, ale ulica była pusta. Tylko deszcz, tylko noc, tylko to uczucie, że ktoś zna mnie lepiej, niż ja sama.
Wtedy zobaczyłam go po raz pierwszy.
Stał pod latarnią, której światło nie sięgało jego twarzy. Wysoki, nieruchomy, jakby był częścią tej nocy od zawsze. Nie podszedł bliżej. Nie musiał.
- Wiedziałaś, że ten znak w końcu cię zdradzi - powiedział spokojnie.
Zamarłam.
- Kim jesteś? - zapytałam, choć odpowiedź przyszła zanim zdążyłam ją usłyszeć.
- Kimś, kto wie, czym się stajesz.
Zrobiłam krok w tył. Skóra paliła mnie coraz mocniej, jakby znak próbował wyrwać się spod niej na zewnątrz.
- Nie chcę tego - wyszeptałam.
Uśmiechnął się lekko, bez ciepła.
- Nikt nigdy nie chce. Ale miasto już dokonało