Tamtej nocy płakałem tak długo, że w pewnym momencie przestałem myśleć trzeźwo. Łapałem oddech tylko po to, żeby móc go znów tracić. Czułem, jak gorące stawały się moje policzki z każdym kolejnym przypływem smutku, a oczami wyobraźni z pożałowaniem spoglądałem na swoją zaczerwienioną twarz. Nie widział mnie nikt, oprócz mnie samego. Mimo to, czułem się obnażony bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Mogłem płakać razem z drużyną, przepełniony dumą po ciężko wywalczonym zwycięstwie. Mogłem też ronić łzy bezsilności po następnym przegranym meczu, gotowy i spragniony jeszcze więcej emocji, nieważne, czy tych radosnych, czy też nie i ani trochę nie obchodziły mnie wtedy cudze spojrzenia. Ale płakanie w samotności przez swoje własne tchórzostwo? Tego po prostu nie mogłem znieść.
Raz po raz sięgałem po chusteczki, które zagościły w moim pokoju na stałe, odkąd zdałem sobie sprawę ze swoich uczuć. Szybko stawały się bezużyteczne wobec mojej wewnętrznej słabości. Minęła ponad godzina, odkąd zacząłem wpatrywać się w pustkę. Zmęczony płaczem wzrok skupiłem na tej samej co zawsze ścianie, której biel raniła moje oczy. Nie wiedziałem, co mogłoby wyrwać mnie z tego żałosnego stanu, zanim ponownie do tego nie doszło. Tym razem był to denerwująco głośny dzwonek mojego telefonu.
- Hinata? - pierwszym, co usłyszałem po tak długim czasie, był właśnie ten głos.
- Mhm - wymamrotałem, zmuszając się do szybkiego oprzytomnienia.
- Nie wiesz, że jak odbiera się telefon, to wypada coś powiedzieć?
- Cześć Kags. Mogę się już rozłączyć?
- Możesz, jak mi w końcu otworzysz.
Usłyszawszy jego słowa, automatycznie otarłem policzki z dawno wyschniętych już łez i wygramoliłem się ze zwiniętej w kulkę pościeli. Podszedłem do drzwi wejściowych i po krótkim wahaniu je otworzyłem. Popatrzyłem na niego. Przecież spodziewałem się jego widoku. Wiedziałem, że go zobaczę od momentu, w którym do mnie zadzwonił. Więc dlaczego nie mogłem uspokoić serca, które nagle zaczęło bić o wiele za szybko? Doskonale znałem odpowiedź na to pytanie i liczyłem na to, że może jednak wcale nie byłem w tym sam.
On dalej tam stał, jakby zupełnie nie przejmował się tym, co działo się z moim ciałem i umysłem. Nie przejmował się, bo nie miał o niczym pojęcia. Westchnąłem lekko i omijając za wszelką cenę wzrok Kageyamy, zaprosiłem go gestem do środka. Tradycyjnie rzucił się na moje łóżko, zanim zdążył zdjąć chociażby kurtkę. Zamykając drzwi, rzuciłem ku niemu ukradkiem spojrzenie. Wyglądał na zmęczonego bardziej niż zwykle. Podniesienie się zajęło mu zdecydowanie dłużej, niż powinno. Może coś się stało?
- Wszystko w porządku? - zapytałem, siadając obok niego.
- Ty mnie o to pytasz? Dzwoniłem do ciebie tyle razy i żadnego odzewu - Kageyama udawał złego, co robił zawsze, żeby wywołać we mnie poczucie winy. - Martwiłem się.
- Wybacz. Byłem... - przerwałem i zrzuciłem prędko zużyte chusteczki za łóżko - Byłem trochę zajęty tym i tamtym. Sam wiesz.
- Nie, nie wiem. Wytłumacz mi.
Patrzył na mnie uparcie tak, że niemal czułem, jak jego wzrok przeszywa mnie na wylot. Pozwalałem mu na to, bo robiłem to samo. Widząc jego mokre od deszczu włosy i te niezmiennie ciemne, błyszczące oczy, robiłem się jeszcze słabszy, niż byłem wtedy, kiedy jedynie go sobie wyobrażałem. Kageyama był moim najlepszym przyjacielem, chociaż ja dawno temu przestałem myśleć o nim w ten sposób. Chciałem znaczyć dla niego więcej. Któregoś dnia, wróciłem do domu po treningu i tak zwyczajnie to sobie uświadomiłem, siedząc samotnie w pokoju. Nie stało się wcale nic wyjątkowego. Nigdy go nie pocałowałem ani on mnie. Nie było żadnej imprezy, na której przesadziłem z alkoholem, żadnych fajerwerków ani noworocznych życzeń o pierwszej miłości. Tak po prostu się stało.
CZYTASZ
𝐰𝐞𝐚𝐤 • 𝐤𝐚𝐠𝐞𝐡𝐢𝐧𝐚
FanfictionHinata długo starał się pogodzić ze słabością do Kageyamy, swojego najlepszego przyjaciela. Dopóki rozwiązanie nie przyszło do niego samo.