Dante umarł na chodniku

474 45 4
                                    

to dokładnie to samo opowiadanie, które jest opublikowane w osobnej pracy na moim profilu. wrzucam jeszcze raz, gdyby ktoś miał potrzebę zebrania wszystkiego w jedno miejsce.

        Dante stoi nad przepaścią i widzi tylko grób swojej matki.

        Prosty kamień, proste litery, całe wiadra łez. Ludzie dookoła, czarne płaszcze, krople deszczu. Grzmoty w oddali. Jego serce, zakopane bez reszty ciała. Oddałby wszystko, żeby znaleźć się z nią w jednej trumnie. Nie musiałby kupować najtańszej, może nawet znalazłby pieniądze na wygrawerowanie cytatu jej ulubionego pisarza?

        Nie widzi tylko grobu swojej matki, bo skoro stoi nad przepaścią, to siłą rzeczy widzi też przepaść.

        Głównie asfalt. Nic ciekawego, kilka koszy na śmieci, kilka pijanych osób, kilka ulicznych latarni. O wiele więcej dzieje się po bokach, piękni, kolorowi ludzie w pięknej, kolorowej zabawie. Szkoda, że Dante stoi nad przepaścią, patrzy w dół i ich nie widzi.

        Tyle osób na balkonie, ale Dante stoi sam. Sam jeden, a na dole przepaść.

        Przeraża go, ale dalej w nią patrzy. Bardziej boi się rzeczy, które widzi za zamkniętymi oczami. Bez świata zewnętrznego nic nie odciąga go od własnych trzewi. Zmiętych flaków, skorumpowanych żył, zaciśniętych żeber. Dante zaczyna się zastanawiać, czy ta przepaść jest aż tak dobra.

        Przepaść daje ukojenie. W dobrym scenariuszu roztopi go i wchłonie. W złym przeniesie gdzieś dalej.

        Dante stoi nad przepaścią i widzi oczy miłości swojego życia.

        Ładne, brązowe, lekko przymrużone. Oczy zaczynają krzyczeć, płakać, szarpać. Wracają, uciekają, kochają i nienawidzą. Sprawiają, że czuje się diamentem w koronie, a zaraz później śmieciem na wysypisku. Zabierają, dają, znowu zabierają. Dante nie może bez nich żyć, ale z nimi chyba też.

        Dante stoi nad przepaścią i chciałby komuś coś powiedzieć.

        Tak zwyczajnie, powiedzieć. Usiąść, otworzyć usta, zagrać na strunach głosowych dla drugiego człowieka. Nie musi nawet być wysłuchany. Chciałby mieć tylko kogoś, do kogo będzie mógł się odezwać.

        Dante stoi nad przepaścią i czuje okropny głód.

        Skręca mu ciało, tłumi mózg, podpala od zewnątrz. Głód patrzy na jego pustą skórę i kopie. Chce mu przypomnieć, że boleć będzie wszędzie i zawsze. Jak nie w środku, to też w środku. Tylko innym. A skoro innym, to można ból podwoić, aż zacznie zamazywać się granica pomiędzy życiem a śmiercią. Można dawać złudzenie, że minie, jeden zastąpi drugi, ale nie będą atakować razem. Dante zawsze kochał złudzenia.

        I w końcu — Dante stoi nad przepaścią i widzi samego siebie. Unosi się w powietrzu, jakby na chmurce i się uśmiecha. Tak naturalnie i zwyczajnie.

       Dante przy przepaści wyciąga rękę do Dantego nad przepaścią. Mówi coś, nikt nie słyszy. To dobrze, można sobie dopowiedzieć. Chyba obiecuje nowy początek, lepsze życie. Nie, na pewno nie to. Żaden Dante nie wierzy w dobre życie. Tym bardziej w początki. Żadnej drugiej strony. Żadnych zmartwychwstań.

        Obiecuje prawdziwy, pierwotny k o n i e c.

        Dante stoi nad przepaścią i wyciąga rękę w przód. Potem głowę. Potem całe ciało. Chce dołączyć do siebie na chmurce albo polecieć za nią jak ptak. Prawie czuje pióra, wyrastające przy ramionach. Wiatr przelatuje pomiędzy nimi.

        Dante już nie stoi nad przepaścią.

        Leci w dół, prawie dotyka swojego uśmiechu, już tylko milimetr. Dogania siebie, a wcale się tak nie cieszy. Dante widzi, że spadły z niego wszystkie pióra. Nie ma żadnej chmury, która poderwie go do lotu. Patrzy na świat do góry nogami i nie widzi żadnej różnicy. Dalej stoi nad przepaścią.

        Dante umiera na chodniku.

        Czas teraźniejszy się kończy, Dante już nie ma.

Księżyc zachodzi nad Breezy PointOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz