Miasto pogrążyło się w mroku, powoli chowając się w cieniu, budynki wydały się jednakowe, twarze ludzi wyblakłe w słabym świetle lamp ulicznych, drogi bez aut. Okolica poprzetykana wąskimi uliczkami, przez które przechodziły bezpańskie psy, wydawała się złowroga i w pewien sposób pusta, gdyż nie dochodziły tam żadne dźwięki z centrum. W im ciemniejszy zaułek się wchodziło, tym bardziej odkrywało się ten inny świat, pełen niebezpieczeństw, przelanej krwi i wstrętnych czynów, o których niewielu było w stanie mówić. Wraz z mrokiem, człowieka zaczynał oblepiać klimat zbrodni, jaka wisiała w powietrzu. Każdy szelest brzmiał upiornie, w głowie huczały słowa ostrzeżenia, serce biło odrobinę szybciej. Smutnemu obrazowi towarzyszyło przekonanie, że życie, tak nieznaczące i nikłe, właściwie mogło rozpłynąć się w każdej chwili.Dazai Osamu był przekonany, że bez mroku oblepiającego jego płuca, nie będzie w stanie oddychać i w końcu jego życie się skończy, tak jak od dawna przewidywał. Jednak stało się inaczej — teraz zło przeciekające przez ulice zdawało się go dusić, jakby w jednej chwili zapomniał jak należy brać powietrze. Pogrążone w cieniu budynki nie dawały mu otuchy, zapach krwi nie koił zmysłów, wstrętne sceny, którym się przypatrywał, przestały zapełniać mu wszechobecną pustkę i znów poczuł, że nic, co dotychczas robił, nie miało absolutnie żadnego znaczenia.
W myślach utkwiło mu spojrzenie jego przyjaciela, który niknął na jego oczach, a on nic nie mógł zrobić. Krwawy ślad na jego dłoni, choć tak wiele razy przemywany, został na nim, niby naznaczenie jakiejś klątwy, przypomnienie o czymś. I gdy na niego patrzył, tkwiąc w tym mroku, powoli osuwał się w szarość, szukając leniwie wzrokiem bieli, wiedząc, że prawdopodobnie nigdy nie uda mu się do niej dotrzeć. Słowa brzęczały mu nieprzyjemnie przy uchu ilekroć chwytał za broń, ostatnia prośba umierającego.
Opuszczał mafię bez żadnego sentymentu — nie dzielił z nią zbyt wielu przyjemnych wspomnień, nie stanowiła już największego zapełnienia jego życiowej pustki. Teraz wydawała mu się miejscem bez praktycznie żadnego znaczenia, miejscem, w którym doznał straty, cierpienia, w którym codziennie widywał okrucieństwa, aż w końcu przestał odwracać wzrok. Spełniał wolę przyjaciela, zostawiając za sobą mrok, który dotychczas go pochłaniał. I choć nie towarzyszyły mu przy tym wielkie emocje, było coś, co sprawiało, że miał ochotę zatrzymać w sobie odrobinę ciemności.
Niski chłopak stał oparty o ścianę budynku, w którym ostatnimi czasy pomieszkiwał, niemal cały zanurzony w nocy. Wzrok utkwiony miał w dal, jakby nad czymś się zastanawiał, spojrzenie zamglone, myśli poza rzeczywistością, która go otaczała. Brakowało mu tylko zwyczajowego uśmiechu, który rozciągał się krzywo na jego twarzy, gdy zazwyczaj go widział.
Dzisiaj Chuuya wydawał się wyjątkowo cichy i spokojny, jakby zanurzył ciało w jednym z rodzajów smutków, o których nie miał pojęcia.
— Nie sądziłeś chyba, że się nie pożegnam? — odezwał się Dazai, podchodząc do niego.
Chłopak powoli odwrócił głowę, wlepiając w niego pełne irytacji spojrzenie. Odepchnął się nogą od ściany, zbliżając się o krok.
— Więc to prawda? — zapytał, ale odpowiedziała mu jedynie cisza, jakby Dazai nie śmiał wymówić tego na głos. — Zdrajca — warknął Chuuya, marszcząc wściekle brwi.
Wyciągnął dłonie, które dotychczas trzymał w kieszeni i zamachnął się na bruneta, chcąc go uderzyć. Dazai jednak w porę złapał za jego nadgarstek, uniemożliwiając mu atak i przysunął się bliżej niego, mierząc go spokojnym spojrzeniem.
— Odpuść sobie, znam twoje umiejętności lepiej niż ty sam — odezwał się, zaciskając palce na nadgarstku, który chłopak chciał wyrwać z uścisku.
Patrzyli sobie w oczy bez słowa, jakby wypowiadanie ich było zbędne. Może faktycznie takie było — może nic, co mieli sobie do powiedzenia, nie miało już znaczenia i byłyby to frazy rzucane na wiatr, a może doskonale rozumieli się, tkwiąc w tej ciszy, znając swoje myśli i wszelkie możliwe odpowiedzi. Jednak patrzenie na wściekłą twarz Chuuyi, jego błękitne oczy, które zwykle go uspokajały, a teraz zmrużone były w gniewie, sprawiły, że ogarnął go nagły smutek, którego nawet nie byłby w stanie opisać — dotykał on bowiem zupełnie innych miejsc, o jakich dotychczas nie miał pojęcia. Puścił jego nadgarstek, odwracając wzrok.
— Jak ty w ogóle możesz... — syknął Chuuya, ale nie dokończył, zaciskając usta.
Cały żal, jaki odczuwał, zamierzał oblec w gniew, nie pokazując mu, że cokolwiek go to obchodziło, że wcale właśnie nie tracił partnera, a także, jak mu się zdawało, przyjaciela, że interesuje go jedynie interes portowej mafii, a nie to, co się z nim miało stać. Nie miał zamiaru pokazać mu słabości, z której mógłby sobie szydzić, udowadniać mu, że, pomimo całej potęgi jaką posiadał, bez Dazaia był jakby niekompletny, skazany na autodestrukcję, pozostawiony swojej mocy sam sobie, bez nikogo, kto mógłby go powstrzymać.
Osamu westchnął cicho, wiedząc, że jego tłumaczenie niczego by nie zmieniło, że może wcale nie miało takiej wartości, jak mu się dotychczas wydawało, nie sprawiało, że wszystko stawało się prostsze. Nie liczył, że Chuuya to zrozumie — wiedział, że robi coś, od czego nie będzie odwrotu i pali za sobą wszelkie mosty, odgradzając ogniem siebie od swojego dawnego życia.
Wyciągnął powoli dłoń, jak zwykł robić, gdy chciał uspokoić, targany umiejętnością, umysł chłopaka i ułożył ją na policzku Chuuyi, sprawiając, że zadrżał lekko. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą, zamykając w ciasnym uścisku niewypowiedzianych myśli. Nakahara przestał patrzyć na niego z wściekłością, teraz zdawał się wyrażać jedynie ciche rozczarowanie, że ich drogi rozplatały się w taki sposób. Dazai podarował mu delikatny, jak smagnięcie skrzydłem motyla, pocałunek, dotykając ustami jego rumianego policzka, który miał pod palcami.
— Przykro mi, że nie mogę dać ci tego, czego pragniesz — szepnął, odsuwając się od niego.
Oczywiście, że wiedział. Cholerny Dazai zawsze ze wszystkiego zdawał sobie sprawę, przewidywał jego ruchy, znał go lepiej niż ktoś inny, zupełnie jakby miał wgląd w jego umysł. Wiedział i mimo to postanowił go zostawić, oddając mu ten pocałunek, mówił, że nic do niego nie czuje, sprawiał, że biło mu mocniej serce i jednocześnie rozdzierało się na pół.
— Żegnaj — powiedział mu tylko.
Dazai rozpłynął się w ciemności, pozostawiając go samego ze swoim mrokiem, swoją pustką i destrukcją, nad którą nie umiał zapanować. Odszedł, podarowując mu te gorzkie pożegnanie, które sprawiło, że wszystko stało się jeszcze trudniejsze, dodał do tego ciepłe uczucie pocałunku, jakby nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo łamie mu tym serce. Przecież mógł nic nie mówić, po prostu zniknąć z jego życia, pozwolić mu obrastać w gniew i niechęć, dać obrzucać się bluzgami, zostawić go z myślą, że jest nic nie wartym zdrajcą. Zamiast tego, pozostawił po sobie ogrom żalu, poczucie odrzucenia, zburzył zaufanie, którym go obdarzył, uznając pewnie, że w ten sposób będzie łatwiej, że zachowa się mniej okrutnie, że okaże mu choć odrobinę uczucia, którego od niego chciał. Tyle wiedział, z tak wielu rzeczy zdawał sobie sprawę, a wciąż postępował w ten kretyński sposób, kolejny już raz sprawiając, że bladł mu uśmiech.
Tak jak Chuuya nie mógł pobiec za nim i prosić go o to, aby go nie zostawiał, tak samo Dazai nie potrafił błagać go o wybaczenie, na jakie nie zasługiwał.