1963

9 0 0
                                    

Kazimiera Jorka właśnie wracała od swojej koleżanki Marianny. Naciągnęła na głowę kaptur swojej kapoty i włożyła ręce do kieszeni, które doszyła do niej w ostatnim czasie. Buty były już całkowicie przemoknięte. Deszcz siąpił od dwóch dni nie dając mieszkańcom wioski złudzeń na rozpogodzenie się. Marysia ostatnio zaczęła spotykać się z trochę starszym od nich synem rolnika z Wiosennej. Eugeniusz był nonszalanckim brunetem, który aż ciągnął się do roboty. Siedzenie w miejscu uwierało go dość mocno w duszy i nigdy nie widziano go w domu. Póki nie skończył szkoły gospodarstwem zajmowali się jego rodzice. Ubolewał nad tym bardzo, że choćby nawet chciał nie mógł pomagać im bez przerwy. Sugerował nawet zostawienie nauki, aby przejąć gospodarkę. Poznali się z Gienkiem w pewną sierpniową noc. Kilka dni po żniwach ludzie zaczynali robić sobie niemałą labę, ale w gospodarstwie pracy było aż nad to, aby odpoczywać. Mimo to, w sobotni wieczór nad jeziorem zorganizowana została potańcówka, która oficjalnie miała zakończyć sezon żniw.

Właśnie wtedy oboje się poznali. Zakochani spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Kazia lubiła słuchać opowieści przyjaciółki, która sprawiała wrażenie, że za chwilę odleci na myśl o niebieskich migdałach. Miłość była nie dla niej. Owszem, chciała mieć kiedyś przy sobie kogoś, z kim porozmawia na wszystkie tematy bez skrępowania. Miała dopiero czternaście lat. Zazdrościła swojej o trzy lata starszej koleżance, że miała taką osobę. I to z tej samej miejscowości. Kiedyś nie pomyślałaby, że Maria mogłaby zastąpić Kazię kimś innym. Ich rodzice bardzo się lubili, ale od ostatnich wydarzeń mało kto rozmawia ze sobą we wiosce na przyjaznej stopie relacji.

Mieczysława i Bogusław Jorkowie za nic nie chcieli puścić dziś córki do koleżanki. I mieli rację. Dziewczyna perswadowała im, że jest już na tyle dorosła, że nic się jej nie stanie. Przecież Marianna mieszkała tylko trzy ulice dalej. To nie więcej jak cztery minuty drogi od jej domu. Mimo to rodzice mieli złe przeczucia.

Najpierw Kazia poczuła tępe uderzenie w kość ciemieniową. Zamroczyło ją i poleciała na ziemię jak długa. Nie straciła przytomności. Czuła, gdy ktoś podsuwał jej kurtkę do góry, a spodnie opuszczał na dół. Poczuła ostry ból, jakby ktoś przyłożył jej rozgrzany do czerwoności pogrzebacz do miejsca intymnego. Zawyła z bólu, ale napastnik sprawnym ruchem zatkał jej usta. Jej koszmar ciągnął się bez przerwy, aż w końcu poczuła, że gwałciciel naciąga jej spodnie na biodra. Opuścił kurtkę do pierwotnego stanu i siekierą rozłupał jej czaszkę.

Jowita Obaj wraz z mężem szykowali się do snu, gdy usłyszeli gwałtowne pukanie do drzwi. Nie wiedzieli kogo mogą spodziewać się o tak późnej porze. Pan domu wyszedł z sypialni i wyszedł do holu. Uchylił drzwi nie zdejmując rygla z zasuwy.

— Dobry wieczór, panie Obaj. — Witold usłyszał znajomy głos i po chwili podał rękę Bogusławowi.

— Witaj Boguś. Co cię sprowadza? Wejdź, zapraszam do kuchni. — Mężczyzna wskazał koledze kierunek i zaryglował drzwi. Wszedł do kuchni i usiadł przy stole.

— Ano Witek, jest sprawa. My z Miecią bardzo się niepokoimy. Kazia była u was, miała wracać dawno już. — Zaczął gość.

— Toż nie wróciła? Żegnała się z Marysią jak żem do domu wrócił. — Potarł ręką czoło. — Mnie też pod szopą widziała to skinęła i powiedziała do widzenia panie Obaj.

Ojcowie dyskutowali jeszcze przez chwilę i uzgodnili, że jest to stan nadzwyczajny i pomimo tego, że nikt ze sobą nie rozmawiał, Kazię trzeba znaleźć. Postawili na nogi dwóch mężczyzn z sąsiedztwa i wspólnie przeczesywali ulicę. Przez główną ulicę przechodził właśnie patrol milicyjny. Wszak dochodziła już północ. Cała czwórka nie była pijana, więc nie było obaw, że zostaną spałowani i zostawieni na pastwę losu. Nie zmieniało to też faktu, że powinni siedzieć w domach i grzecznie kłaść się do łóżka obok swoich żon.

Czarna wioskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz