Our white scars

41 9 6
                                    

Zrozpaczony staruszek w mundurze ukrywał się za zmurszałym drzewem. Za nim stało kilkadziesiąt zakamuflowanych osób. Jedna z nich, najbliższa siwemu mężczyźnie zarówno pod względem dystansowym, jak i uczuciowym, podeszła do niego.

– Pułkowniku, czy to na pewno dobry pomysł, aby szedł pan pierwszy?

Choć ubrania kamuflowały zaniepokojonego jegomościa od stóp do głów, można było dostrzec w jego oczach cień niepokoju. Nie martwił się o siebie. Myśl, że coś może przydarzyć się jego nauczycielowi, przerażała go o wiele bardziej. Przecież to on pokazał mu jak patrzeć na świat, wychowywał od najmłodszych lat, a w końcu w tamtą zimową noc, gdy zimny metal ochładzał jego skroń, a palec mimowolnie przybliżał się do nasady dłoni...

– Wracaj do formacji, Jim – odezwał się starszy wojskowy. W jego oczach można było dojrzeć coś, co nigdy na nich nie zagościło. Strach. Nie, rozpacz. Jim spojrzał jeszcze raz, jakby musiał się upewnić, czy to, co widzi to przypadkiem nie sen.

– Wracaj do formacji, powiedziałem! – wyszeptał ze złością – Dlaczego to musiałeś być akurat ty? Nie mogli wybrać kogoś innego? – mamrotał do siebie jak opętany.

Wystarczy, że ukończysz misję.

Oczyma wyobraźni widział leżące na śniegu trupy swoich towarzyszy. Tak. Ta misja musi zostać ukończona. Odwrócił głowę. Spojrzał jeszcze raz na nieświadomych niczego żołnierzy. Choć próbował sobie wmawiać, że da radę, w głębi serca już spisywał całą formację na straty. O nie, na swoje nieszczęście nie był pesymistą. Wiadomo, miewał okresy, gdzie ma się ochotę skoczyć z najbliższego urwiska, ale ten do nich nie należał. Mówiono nawet, że był przesadnym optymistą, bo jego strategie zawsze zadziwiały małą liczbą żołnierzy oraz ekwipunku. Uniósł kącik ust. A jednak wszystkie zakończyły się sukcesem.
Szeroki, ciemnozielony, niewyraźny kształt zamajaczył się nieopodal.

– Na przód! – wykrzyknął mężczyzna, zdjął karabin i ruszył w wymienionym kierunku.

Za nim podążyła dwudziestoosobowa grupa. Niektórzy nie wytrzymywali i padali na ziemię, oddając ostatni strzał, inni, ocierając zamarznięte krople potu biegli na przód, co rusz naciskając na spust. Nic dziwnego, przeszli już przecież kilkadziesiąt kilometrów bez postoju. Pułkownik jak w amoku stawiał pełen energii krok za krokiem, nawet nie spoglądając na podwładnych.

Wroga armia była dobrze wyposażona. Jakby tego było mało, poruszała się z pokaźną prędkością. Patrząc na nią, miało się wrażenie, że odstawała od otaczającego krajobrazu. Ta prędkość, płynność i rytm nie mogły się równać z tym, co pułkownik kiedykolwiek widział. Teraz starszy mężczyzna posuwał się ociężale. Każdy kolejny krok wiązał się z olbrzymim wysiłkiem. Wreszcie przystanął. Wojskowy mundur stwardniał, nie pozwalając właścicielowi na choćby minimalne drgnięcie. Mróz obezwładniał jego ciało. Oddech zaraz po zetknięciu z powietrzem zamieniał się w mikroskopijne kropelki lodu. Otworzyli ogień. Już wiedział, że tej misji nie zdoła wykonać.

***

Drobinki krwi powoli roztapiały połacie śniegu. Woń posoki wydobywała się z pozoru z chaotycznie rozrzuconych martwych ciał. Ten bałaganiarski układ, choć bardziej przypominał rozgardiasz w pokoju dziecka, był w rzeczywistości zaplanowaną formacją. Na samym przodzie leżał starszy mężczyzna o twardych rysach twarzy. Ciemny odcień skóry wypalony przez słońce kontrastował z wszechogarniającą go bielą. Jego umięśnione ciało nie umiało przeciwstawić się dziesiątkom pocisków. Zresztą, nawet gdyby jakimś cudem wyszedł z tego cało, przecież i tak zginąłby w kolejnej albo jeszcze kolejnej bitwie.


Zastanowił się nad bezsensem swojego istnienia. Po co w ogóle chciał wstąpić do wojska? Dla pieniędzy? Są inne sposoby lepszych zarobków. Sławy? Nigdy nie przywiązywał do niej zbytniej wagi.

Walczymy o wolność, wolność dla naszego narodu!

Co za bzdura. Gdzie w traktowaniu ludzi jak maszyny do zabijania pojawia się hasło "wolność"?

Pragnienie wolności zmusza do pewnych ustępstw.

Do niewoli? Nie ma chyba większej hipokryzji.

A więc nie obchodzi cię twoja ojczyzna?

Przecież to jego kraj był wolny, to on podbijał pozostałe narody więc dlaczego wstąpił w szeregi morderców? Dlaczego? Ręka mężczyzny drgnęła. Dlaczego? Płynnie podniosła się od ziemi jakby była zupełnie odrębnym organizmem, w żaden sposób niezwiązanym z podziurawionym ciałem. Dlaczego?! Rozcapierzone palce zostały natychmiast zbombardowane płatkami śniegu. Dotychczas traktował mróz jako utrudnienie, naturalną przeszkodę w wypełnieniu misji, jednak teraz po raz pierwszy w życiu ujrzał coś, co zaparło mu dech w piersiach.

– Białe – wyszeptał.

Tak banalne stwierdzenie pasowało raczej do pięcioletniego dziecka, a nie pułkownika po pięćdziesiątce. Mimo to trzymał rękę w bezruchu, jak gdyby jedno drgnienie mogło zaburzyć losy całego wszechświata. Płatki wirowały na niebie, obklejając jego siną dłoń. Czuł jak czystość, przenikała przez jego narządy. Tak. Czystość. Idealne słowo. Zrozumiał, że do tego właśnie dążył. Chciał utorować sobie drogę do czystości, jednak wybrał złą trasę.

Jak śmiesz?! Jesteś ohydnym robakiem zbrukanym krwią tysięcy ludzi.

Tak. Nawet teraz zanieczyszczał ten piękny krajobraz. Samą swoją egzystencją skażał otoczenie. A jednak w tym momencie poczuł, jak wtapia się w okalający go krajobraz. Czysty, niewinny, nieskalany grzechem ani żadną inną niegodziwością. Nagle zapragnął do niej dołączyć. Do tej wszechogarniającej go bieli. Czuł jak dziecinnieje. Jego umysł chyba już do reszty zwariował. Prychnął z drwiącym uśmiechem. Gdyby ktoś powiedziałby mu, że chce być jak płatek śniegu wyśmiałby go i natychmiast opisał mu w jak brutalnej rzeczywistości dane mu jest egzystować. A teraz? Zachwyca się jakimiś śnieżynkami. Choć brzmi to absurdalnie wraz z przepełniającą go czystością zaczynał odczuwać ciepło. Nie było ono generowane przez przedmiot lub żywą istotę, a jednak doznanie kłębiło się w jego ciele gęstniejąc i sprawiając, że staje się coraz mniejszy i mniejszy.

Twoje istnienie nie ma żadnego sensu!

Racja. Jego żywot był błędem, ohydnym, makabrycznym błędem, lecz wzbijając się w powietrze ani trochę się tym nie przejmował. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Kim był, co czynił, jak się zachowywał? To była przeszłość. Właśnie teraz czuł się spełniony. Wręcz promieniował radością, odbijając światło Jedynego, do którego chciał należeć.

Dop. aut.
Co sądzicie o tym one-shocie? Jestem bardzo ciekawa waszych opinii <3

Our white scars [One shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz