Rozdział 7

496 27 10
                                    

Styczeń 1941

Rok 1941 zaczął się zwiększoną ilością łapanek i jeszcze większym niż wcześniej okrucieństwem szwabów. Strach było wyjść z domu po świeże pieczywo, bo nie wiedziało się, czy dane nam będzie wrócić do domu. Siedziałam w swoim pokoju przy oknie i próbowałam szkicować zimowy krajobraz Warszawy. Nie wychodziło mi to najlepiej, jednak nie poddawałam się. Nagle drzwi od mojego pokoju się otworzyły, a przez nie do pomieszczenia wbiegła zapłakana Ela. Dziewczyna szybko do mnie podbiegła i mocno przytuliła.

- Ela spokojnie, co się stało? - zapytałam Radomską odsuwając ją lekko tak, abym mogła spojrzeć jej w oczy.

Łzy nieustannie płynęły po policzkach czarnowłosej, a na zadane przeze mnie pytanie dziewczyna wybuchła jeszcze większym płaczem.

- Alu.... bo..bo... - nie mogła się wysłowić. - On nie żyje... zabili go! - wykrzyczała dziewczyna.

- Ale kogo? - zapytałam zdezorientowana.

- Mojego tatę.

Zakryłam usta dłonią, nie dowierzając co właśnie usłyszałam. Jednak usłyszałam wszystko dobrze. Przytuliłam dziewczynę najmocniej jak tylko umiałam, aby okazać jej wsparcie. Ela była bardzo mocno przywiązana do swojego ojca, więc nie mogłam sobie nawet wyobrazić tego, co dziewczyna teraz przeżywa.

- Zabiję ich. - powiedziała Elka, której emocje teraz były zdominowane przez gniew, a w głosie można było wyczuć pogardę i odrazę do narodu niemieckiego. - Zabiję ich wszystkich! - krzyczała rozemocjonowana Elka. - Alu... - zwróciła się do mnie. - Chcę dołączyć do konspiracji.- powiedziała pewnym siebie tonem, nie przyjmującym sprzeciwu.

Nie mogę uwierzyć w to co właśnie usłyszałam. Ela, która zawsze była przeciwna tego typu działaniom, mówiła, że to za duże ryzyko i mówiła, że nigdy nie będzie się udzielać w konspiracji, chce do niej dołączyć. Nigdy bym się czegoś takiego nie spodziewała, ale z drugiej strony ją trochę rozumiem. Stracić rodzica to nie byle co. Właśnie... ja coś na ten temat wiem. Jednego rodzica straciłam już wiele lat temu. Ciężko było mi się oswoić z tą informacją, ale z biegiem lat, było coraz lepiej. Natomiast z mamą, kontaktu nie mam już od trzech miesięcy. Nie mam pojęcia, co u niej, czy nic jej nie jest, i czy w ogóle żyję... Staram się jednak myśleć pozytywnie. W związku z tym postanowiłam napisać do niej list. Wieczorem usiądę spokojnie w fotelu pod oknem, i napiszę z nadzieją, że w niedalekiej przyszłości otrzymam odpowiedź zwrotną.

Radomska spędziła u mnie naprawdę wiele godzin, które upłynęły jej na płakaniu, i rozpaczaniu po utracie ukochanego ojca. Opróżniłyśmy już jedną butelkę czerwonego wina, a druga była jeszcze w połowie pełna. Daję jej jeszcze pół godziny, bo jak na początku piłyśmy dość wolno, tak ostatnie czterdzieści minut praktycznie nie miałyśmy od tego przerwy. Alkohol, choć nie zbyt mocny, zadziałał na Elę w taki sposób, że chyba ona sama nie wiedziała co mówi. Zaczęła od tego jak jej ojciec był wspaniałym i niezastąpionym człowiekiem, a teraz mówiła o tym, że jej życie jest skazane na porażkę.

- Jakby nie patrzeć. - mówiła filozoficznym tonem Ela, która leżała głową na moich kolanach, a w prawej ręce trzymała lampkę wina.- Jestem skazana na zgubę. Moje życie to powieść... nie, raczej dramat, a ja, jestem jego tragiczną bohaterką. Ciąży nade mną klątwa.., jakiegoś rodzaju fatum, przez które nigdy nie zaznam szczęścia w życiu. - zerwała się do pozycji siedzącej, i patrzyła na mnie z całkowitą powagą. - Nigdy nikt nie odwzajemni moich uczuć, nie będę miała domu w górach, kochającego mnie męża, i dzieci. Skończę marnie swój żywot w samotności niekochana i zapomniana. - energicznie gestykulowała rękoma. - Albo w ogóle nie przeżyję wojny, zostanę albo rozstrzelana w jakiejś łapance, albo wywiozą mnie do Oświęcimia, gdzie głodując i chorując skończę to piekielne życie w najgorszych męczarniach. - powiedziała Elka chcąc upić kolejny łyk wina, jednak po jej wypowiedzi uznałam, że już jej wystarczy i w połowie drogi szklanego naczynia do ust, zabrałam jej z ręki przedmiot z płynną zawartością. Dziewczyna zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie dziwnie, jednak nie odezwała się odnośnie tego ani słowem, za to kontynuowała swój wywód na temat jej tragizmu. - Ale wiesz co? - wstała i zaczęła chodzić po całym pokoju. - Może to nie jest takie złe, przecież o wielu osobach z trudnym i tragicznym życiem, zaczęli pisać wiersze i pieśni. Może kiedyś i ja się tego doczekam i ktoś napiszę o mnie piękną pieśń. - patrzyłam na przyjaciółkę nie dowierzając w to co ona mówi. - Ale co mi po pieśniach i chwalę, jeśli nie będę mogła dzielić przyszłości z Tadeuszem. - otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia.

Razem Przetrwamy // Jan BytnarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz