Rzeka na przystanku autobusowym

26 5 2
                                    

Budzę się w tym samym miejscu, w którym obudziłam się wczoraj i zapewne obudzę się jutro. Ptaki już dawno przestały śpiewać za oknem, nadeszła pora zimowa, jednak jeśli mam mówić zupełnie szczerze - nigdy nie słyszałam jak ćwierkają. Nie mam na to czasu, nie mam na to siły. Matka zawsze powtarzała mi, że rodzicielstwo to prawdziwy cud. 

Jeżeli tym właśnie jest, to mam dosyć już cudów.

- Dzień dobry, skarbie - mówi, przebudzający się obok mnie mężczyzna.

- Dzień dobry - odpowiadam oschle, czując w kościach jak okropny będzie dzisiejszy dzień.

Zerkam na mojego męża, na co ten lekko marszczy brwi.

- Skarbie, wszystko w porządku? - pyta, a ja dobrze wiem, że skłamię. Po co miałabym mówić prawdę? Żeby go martwić? Dołować? Sama do końca nie wiem o co mi chodzi, więc czemu mam wymagać od innych, żeby rozumieli?

- Tak - dukam, ale brzmi to mało przekonująco, więc szybko dodaję. - Kiepsko spałam.

- Moje biedactwo - mówi, odgarniając pasmo moich ciemnych włosów za ucho. - Może mogę jakoś poprawić ci humor? - szepcze mi do ucha, a jego dłoń powoli wkrada się pod kołdrę.

Myślami jestem już w kuchni, myśląc co zrobić na śniadanie dzieciakom. Nie w głowie mi poranne igraszki - nie teraz. Mimowolnie zaczyna mnie mdlić na myśl o jakichkolwiek interakcjach seksualnych, na co tylko biorę głęboki oddech i mówię:

- Nie, skarbie, proszę. 

Mężczyzna zamarza i patrzy chwilę na mnie. Następuje zupełna cisza, po której bez słowa wstaje i wychodzi z pomieszczenia. Oddycham z ulgą - naprawdę nie miałam dzisiaj na to ochoty. W głębi duszy czuję jednak wyrzuty sumienia.

Po pięciu minutach wygrywam z porannym zaspaniem i wstaję z łóżka. Słońce za oknem daje mylne wrażenie, że na dworze panuje ciepła i przyjemna pogoda. Nic bardziej mylnego! Szron na oknach mówi sam za siebie - nie wychodź z domu bez futrzanej kurtki.

Ubieram duży beżowy sweter i przyległe jeansy. Wiem, że muszę zrobić jeszcze makijaż, nie wspominając o potrzebie uczesania burzy loków na mojej głowie, ale jako priorytet ustanawiam zrobienie śniadania dla dzieci. Muszą coś zjeść przed wyjściem do szkoły, bo jak zacznie im burczeć w brzuchu na lekcjach to nauczycielka pomyśli, że są głodzone w domu. Tak to już działa w świecie dorosłych.

Żwawo udaję się do kuchni, gdzie zastaję swojego męża czytającego gazetę. Zakradam się do niego po cichu i obejmuję od tyłu. Nie widzę jego twarzy, ale czuję, że się uśmiecha, na co robi mi się cieplej na sercu. Daję mu szybkiego buziaka w policzek, a następnie biorę się za gotowanie.

Jeden z nielicznych plusów dzieci jest taki, że jak polubią jakąś potrawę to mogą jeść ją na okrągło i im się nie nudzi. Z tego powodu stawiam na klasyczną jajecznicę (oczywiście bez szczypiorku, bo wiadomo, że wszystko co zielone jest złem wcielonym), tosty z rozpuszczonym masłem oraz pomidorki koktajlowe. Gdzieś w połowie rozbijania jajka, słyszę z górnego piętra:

- Oddawaj! To moje!

Zerkam na męża porozumiewawczo i oboje parskamy śmiechem. Jako dorosła chciałabym wrócić do dziecięcych problemów - wydają się takie niewinne i błahe. W połączeniu z doświadczeniem jakie zdobyłam przez całe swoje życie, może wreszcie poczułabym się prawdziwie szczęśliwa.

Zamieram na moment. O co mi chodzi? Przecież jestem szczęśliwa, mam wszystko czego potrzebuję. Kręcę lekko głową i przywracam siebie do porządku. 

Cała reszta poranka przebiega spokojnie. Oprócz tego, że Zuzanna - moja najmłodsza córka, uparła się, że chce zabrać swojego pluszaka-jednorożca do przedszkola, na co Bartek (dumny trzecioklasista szkoły podstawowej) zaczął się z niej wyśmiewać i po chwili skończyło się to płaczem, kłótnią, gdzie na sam koniec jajecznica Zuzi wylądowała na Bartku i musiałam zrobić szybką akcję ratunkową z ekspresowym przebieraniem.

Gorzkie RóżeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz