Bułeczki cynamonowe

81 8 4
                                    


shot napisany w ramach flufftembera 2020 dla @Ofelwafel    


    Mimo że Lukas cenił sobie zacisze swojego niewielkiego mieszkanka, to czasem nie mógł się oprzeć kawiarni niedaleko jego uczelni. Zwykle nie przepadał za takimi miejscami, ale Stolthed jakoś trafił w jego gusta. Spokojne miejsce, idealne do pisania pracy dyplomowej. I z całkiem dobrą kawą. Przy tej jesiennej atmosferze było idealne. Odpychały go te najpopularniejsze miejscówki, gdzie wszystko było prowadzone w pośpiechu i bez serca.

   Był zatem zaskakująco częstym klientem Stotlhed, zarówno porankami jak i po zajęciach na uniwersytecie. W zasadzie pracownicy kawiarni zdążyli już przyzwyczaić się do cichego studenta w kącie i zapamiętać jego stałe zamówienie, toteż tradycyjnie Lukas otrzymał swoje espresso. Kiwnął lekko głową do kelnerki, która mu je przyniosła, odrywając się na chwilę od ekranu laptopa. O wiele łatwiej pisało się z kawą na stoliku.

   Odchylił się nieco do tyłu i wziął filiżankę do ust, zastanawiając się, co mógłby zmienić. O ile szło mu dość płynnie, to czasami musiał się zatrzymać na nieco dłużej. To był jeden z tych momentów, gdy coś mu nie pasowało, gdy wątek zaczynał się gubić. Lukas nigdy tego nie lubił. Zminimalizował okno i wstukał hasło w wyszukiwarce, chcąc się czegoś upewnić.

   W tym samym momencie spokojną ciszę w kawiarni przerwał głośny łomot i dzwonek przy drzwiach. Nim Lukas zdążył sprawdzić, który klient tak hałaśliwie postanowił oznajmić swoje przybycie, ktoś znienacka z tyłu położył dłonie na jego ramionach, co prawie przyprawiło go o kolejny zawał serca.

   – Hej, Lukas! – Wesoło przywitał się z nim Matthias, a raczej krzycząc do jego ucha. Był jego przyjacielem jeszcze z czasów licealnych. A przynajmniej Norweg tak to określał. W zasadzie dziw, że jeszcze się ze sobą trzymali. – Wszędzie cię szukałem! O, a co robisz?

   Lukas skrzywił się lekko.

   – Esej. – Bezceremonialnie wszedł w grafikę. – Kryminalistyczna rekonstrukcja zdarzeń na podstawie śladów krwawych.

   – Och. – Matthiasowi widocznie trochę zrzedła mina. Nieszczególnie za tym przepadał. – No, no tak. Kryminalistyka.

   Chyba jednak zrozumiał, by dać Lukasowi trochę przestrzeni, bo się odsunął i usiadł naprzeciwko niego.

   – Strasznie dużo czasu się uczysz – stwierdził, wbijając w niego wzrok. Lukas tylko zerknął na jego zaczerwienioną od chłodu twarz i wrócił do przeglądania zdjęć. – Nie nudzi ci się?

   – Mnie przynajmniej to obchodzi – odgryzł się. Boże, co za głupie pytanie. – Nie masz przypadkiem czegoś do zrobienia?

   Pewnie miał, ale Matthias ciągle zapominał o takich rzeczach. Zostawiał je na ostatnią chwilę, jednak zawsze jakimś cudem z tego wychodził. Norweg się spodziewał, że tym razem będzie podobnie i że będzie musiał wysłuchiwać jego narzekań. Czemu on nigdy nie mógł wyciągnąć z tego jakiejś lekcji?

   – Ale miły jesteś.

   – Matthias, proszę cię, jestem zajęty. Daj mi spokój. – Gdzieś tam zauważył, jak jego przyjaciel robi naburmuszoną minę. – Porozmawiamy później.

   – Wiesz, że już to mówiłeś? Dobre dwa tygodnie temu.

   Atmosfera nieprzyjemnie się zagęściła, a, szczerze mówiąc, Lukas nie miał ochoty na kłótnię z Duńczykiem. Zważywszy na to, że Kohler miał skłonność do dramatyzowania i przesadnego odczuwania.

   Westchnął. To było naprawdę skomplikowane. Wcale nie chciał nie spędzać czasu z Matthiasem i wcale nie musiał tak dużo się uczyć. Po prostu gdzieś pomiędzy tym wszystkim nie bardzo był szczery sam ze sobą.

   – W porządku – powiedział, zamykając laptopa. Słowa same wyszły z jego ust. – Teraz mam czas.

   Przez twarz Matthiasa przemknęło zdziwienie, jednak szybko zamieniło się w radość. Duńczyk szeroko się uśmiechnął, a Lukasowi jakoś zrobiło się lżej na sercu.

   – Super! Jesteś głodny? – I nawet nie czekając na odpowiedź, zawołał kelnerkę. – Przepraszam! Czy mógłbym poprosić o dwie bułeczki cynamonowe?

   Norweg już sobie odpuścił karcenie go, by był ciszej. I tak skupiali na sobie całą uwagę kawiarni, odkąd Matthias pojawił się w jej progach.

   – Wiesz że meduzy potrafią się klonować? – zapytał, popisując się wiedzą, jak na studenta biologii morskiej przystało. – Jeśli zostanie przecięta na dwie części, jej kawałki mogą się zregenerować i stworzyć dwa nowe organizmy! – I zaczął opowiadać o ich innych umiejętnościach. Lukas średnio coś z tego rozumiał, jednak nawet lubił o tym słuchać. Było w tym coś niezwykle przyjemnego i uspokajającego, i, być może... zwyczajnie cieszyła go radość Matthiasa.

   Zanim zdążył bardziej o tym pomyśleć, podano im bułeczki. Kohler od razu sięgnął po jedną, nie przerywając tego, co mówił.

   – Medufy nalefom do najprosfyfch fiefąt na fiecie. F porófnaniu....

   – Przełknij, proszę. – Lukas rzucił mu politowanie spojrzenie, sięgając po swoją bułeczkę. Duńczyk wyjątkowo go posłuchał i uśmiechnął się szeroko. I jakoś do Bondevika dotarło, że nawet mu tego brakowało. Odcinanie się wcale nie pomagało, tak jak myślał. Zdawał sobie sprawę, że jest w potrzasku, ale... Sam już nie wiedział. Być może blokował go strach, że zaprzepaści ich relację, jeśli będzie szczery. Matthias sprawiał, że czuł to ciepło w sercu. Zachowywał się trochę jak zakochany licealista, co zaczynało go drażnić. Jednak jak mógł nazwać to uczucie?

   Czas upłynął szybko. Między śmiechami i odezwami Duńczyka Bondevik w miarę zapomniał o gnębiących go myślach. Wkrótce zaczęło się ściemniać, co oznaczało, że obaj powinni już wracać do domu. Lukas zebrał swoje rzeczy, a Matthias opłacił rachunek. Po tym wyszli ze Stolthed i ruszyli prostą ulicą. Światła oświetlały im drogę, odganiając przychodzący mrok kończącego się dnia. Zapadła pomiędzy nimi cisza, ale ta z rodzaju spokojnych, nie tych, kiedy nie było już nic do powiedzenia. Zatrzymali się na rozstaju dróg.

   – No i co mnie unikałeś? Fajnie było – rzucił nieco złośliwie Kohler.

   – Ale i tak już wyczerpałeś moje pokłady siły na ciebie – odparował Lukas.

   – Ooo, no tego właśnie mi brakowało.

   – Zaraz zaczniesz marudzić, że cię źle traktuję.

   W odpowiedzi Matthias zachichotał krótko.

   – Ale to była udana ran... – I nagle uciął. W świetle latarni Bondevik zauważył czerwień na jego policzkach, choć pewnie od zimna.

   – Ran co, Matthias? – zapytał ostrożnie.

   – Ranowacja.

   – Co takiego? 

   – Ranowacja naszych relacji, Lukas.

    Norweg naprawdę chciał być poważny. A jednak nigdy nie usłyszał takiego wybrnięcia z innych słów. Musiał przystanąć i zarechotać śmiechem, wpatrując się w zaczerwienionego Duńczyka.

  – No co?

   – To się nazywa renowacja, idioto – odpowiedział mu, szczerząc się. – Re-no-wa-cja.

   – Jezus, przecież wiem!

   Lukas znowu parsknął śmiechem. Minęła dobra chwila, zanim przestał.

   – Ale było fajnie, tak? Jutro jeszcze gdzieś pójdźmy – mruknął nieco naburmuszony Matthias.

   – Dobra, dobra. Było. Zjeżdżaj już.

   Duńczyk wystawił mu język i odwrócił się w swoją stronę, machając mu na do widzenia. Lukas tylko pokręcił głową. Ale przynajmniej już wiedział.

   I z lekkim sercem wrócił do domu.

Bułeczki cynamonoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz