nights like this one

6 1 0
                                    

Długo zastanawiałam się od czego zacząć tę historię. Myślałam o jakimś pseudomądrym cytacie, który pokazałby moje obycie i wiedzę jaką zdobyłam w liceum na profilu zwanym często prześmiewczo "przyszłymi pracownikami McDonalda". Myślałam, żeby wyjść od jakiegoś stwierdzenia czy słowa, które pozornie nie ma nic wspólnego z tym co widzieliście na okładce czy w opisie. Myślałam nad wieloma rzeczami, jednak postanowiłam wyjść od tego:

Wyobraź sobie ciepłe, słoneczne lato, wakacje. Zero trosk, zero zmartwień, odpoczynek. Wyobraź sobie tę błogość - brak przymusu do spotykania ludzi, odrabiania prac domowych, wstawania wcześnie, by zdążyć na jedyny autobus jeżdżący o tej porze (Wspominałam już, że oprócz typowego humanowego obycia jestem też introwertykiem pochodzącym z odludzia? Nie? To teraz już wiesz).

A teraz wyobraź sobie, że jest wieczór, tzw, przez fotografów, artystów, czy ludzi lubiących dobre światło do zdjęć, "golden hour". Promyki złocistego słońca leniwie przesuwają się po krajobrazie, niczym ostatnie maźnięcia pędzlem przed skończeniem perfekcyjnego obrazu. Wyobraź sobie to duszne powietrze, które wypełniając twoje płuca, osiada na nich ciężko. Tak ciężko, że wydaje się, że nie przynosi nawet grama ulgi domagającym się tlenu komórkom. Wyobraź sobie ten spokój, tą ciszę, to piękno.

A teraz wyobraź sobie, że to wszystko, ten perfekcyjny obraz rzeczywistości, "psuje" deszcz. Delikatne, malutkie kropelki jedna po drugiej zaczynają uderzać o wszystko co spotkają na swojej drodze do ziemi. 

kap, kap, kap.

I w tym wszystkim wyobraź sobie domek. Mały domek, gdzieś na wsi, który wydaje się opuszczony, mimo widocznej ludzkiej ręki w kwiatach otaczających budynek czy bluszczu porastającym ściany. Niby opuszczony dom na odludziu wydaje się być przerażający, prawda? Do pełnego obrazu niczym z horroru brakowało już tylko stracha na wróble i pola kukurydzy. Jednak nie o tym jest ta historia. Historia? Nie... Raczej hipotetyczna sytuacja. I przemyślenia, dużo przemyśleń.

Więc wyobraź sobie dziewczynę siedzącą na parapecie okna na poddaszu. Wyobraź sobie tę dziewczynę, którą roboczo nazwiemy Katie, bo hej, w końcu kto nie zna jakiejś Katie?

No więc Katie siedziała w oknie i wsłuchiwała się kapanie małych kropelek letniego deszczyku, wpatrując się równocześnie w dal właściwie niewidzącym wzrokiem. Odpłynęła myślami do innego, lepszego świata, jak to miała w zwyczaju w takie magiczne wieczory jak ten. 

Zapewne po tych słowach oceniłeś już Katie. Zapewne jest dla ciebie kolejną tzw. szarą myszką, dziewczyną z bliznami, skrzywdzoną przez życie. A co jeśli powiem, że Katie jest typową córeczką tatusia, która zawsze dostawała to co najlepsze i nigdy nie zaznała głodu? Nie mówię tutaj tylko o fizycznym głodzie, lecz także o tym psychicznym. A co jeśli Katie jest ambitną bizneswoman? Co jeśli Katie jest? Tak naprawdę nie wiecie kim jest. Ba! Nawet ja tego nie wiem. Katie może być każdym. Katie może być każdym, jednak wy już ją oceniliście. I właśnie to robią ludzie - oceniają, tak naprawdę już przy pierwszym spotkaniu. Nawet nie - już przy pierwszym spojrzeniu czy usłyszeniu o danej osobie. Ludzie oceniają.

Tak samo oceniłeś pewnie ogród Katie, prawda? Z góry założyłeś, że jest wypełniony żywymi odcieniami zieleni. Od razu założyłeś, że jest idealnie wypielęgnowany, że jest niczym z tych wszystkich aesthetic zdjęć z Pinteresta czy Tumblra, prawda? A co jeśli powiem ci, że jest właśnie środek suszy? Co jeśli powiem ci, że ogród jest zapielęgnowany, ale kwiaty w nim podupadły, bo właścicielka woli zachować wodę dla siebie? Co jeśli powiem ci, że ten maly deszczyk, to pierwszy deszcz od kilku miesięcy? Co jeśli?

No właśnie. Nic. 

Spytasz "dlaczego Katie siedzi w oknie?", "dlaczego Katie odpłynęła?". Opowiedź brzmi "nie wiem". Nie wiem. Nie siedzę w jej głowie, by to wiedzieć. Poza tym Katie jest tylko hipotetyczną postacią wymyśloną przeze mnie na potrzeby kontekstu sytuacyjnego, który właściwie prowadzi do niczego. Bo ta "historia" nie ma morału. To tylko głupie słowa spisane naprędce pewnego deszczowego, zimowego wieczoru. Myśli pewnej zmęczonej nastolatki, która znowu nie może zasnąć, mimo że jedyne o czym marzy to spokojny sen, wolny od koszmarów i dziwnych, niepokojących mar, na których wyjaśnianie nie ma już siły.

Możliwe, że właśnie przebiegasz oczami po tekście, cierpiąc na to samo co ja, nie mogąc zmrużyć oka kolejnej spokojnej nocy. Możliwe, że dla ciebie bicie własnego serca także brzmi głośno niczym kościelne dzwony, a oddechy bierzesz głębokie i liczysz każdy z nich w nadziei, że cię to w końcu znuży. Możliwe, że tak jak ja, w momencie gdy myślisz, że zaraz rozdrapiesz sobie głowę, by dotrzeć do mózgu, który nie chce przestać myśleć i jedyne o czym marzysz, to rozerwanie go na strzępy, możliwe, że właśnie w tym momencie też słyszysz delikatne i ciche:

kap... kap... kap, kap

I możliwe, że tak jak w moim przypadku, w tym momencie cichną wszystkie myśli i jedyne nad czym jesteś w stanie się skupić to deszcz, który przynosi życie po długiej, letniej suszy. Jedyne co jesteś w stanie zrobić, to przysunąć się bliżej okna i okryty narzutą wpatrywać się w niebo, słuchając śpiewu chmur, które czasami przerzedzają się, pozwalając zobaczyć migoczące spokojnie gwiazdy. 

Nie ma nic. Nie ma jutrzejszego dnia, nie ma oceniających wszystko ludzi. Nie ma ubrań, które mówią ci, że jesteś zbyt gruba. Nie ma zakrwawionej bandanki, nie ma zdartych knykci przy palcach wskazujących. Nie ma blizn. Nie ma trofeów. Nie ma zdjęć, przypominających o porażce. Nie ma luster, które pokazują, że mimo wszystko jesteś taka sama jak inni, mimo usilnych starań wyróżnienia się. Nie ma nic. Tylko ciche:

kap, kap, kap

Zaciągasz się głęboko zapachem letniego deszczu, niczym narkotykiem, który wydaje się jakby miał zaraz zniknąć, więc zaciągasz się nim jeszcze raz, niczym zapachem suszonego drewna, unoszącym się przy pobliskim przy tartaku. I w tym momencie odpływa już wszystko. Jesteś tylko ty, niebo i deszcz. Zatracasz się w chwili do tego stopnia, że zasypiasz z głową opartą o parapet. Rano zapewne obudzisz się z potwornym bólem kręgosłupa, jednak to nie jest ważne. Ważne jest to, że zasnąłeś i to, że w pewnym momencie na twojej twarzy zakwitł uśmiech, który nie odwiedzał jej od dłuższego czasu. W końcu jesteś szczęśliwy, choć przez ten jakże ulotny moment.

Już wiesz, co chcę ci przekazać? Widzisz, drogi przyjacielu, szczęście jest wybredną kochanką. Czasami jest, a czasami znika na długi czas, by pojawić się z twoim życiu w najmniej oczekiwanym momencie, który właściwie nic nie znaczy. Bo życie tak właściwie nie znaczy nic. To tylko parę chwil, kilka głębszych oddechów i parę szybszych uderzeń serca. Życie jest kochanką szczęścia jak i smutku, jednak ta druga z nich nie jest tak wybredna jak pierwsza. Życie trwa ułamek sekundy, a chwilę później rozpływa się już w pył. 

To, co próbuję ci przekazać, przyjacielu, to pewna rada - szczęścia szukaj w małych rzeczach, bo to właśnie w nich tkwi klucz. I pamiętaj, że bez smutku nie istniałoby szczęście, a bez nich nie istniało by życie, a egzystencja.

Pewien człowiek, którego nazwiska teraz nie pamiętam, powiedział kiedyś: "Każdy człowiek ma dwa życia. Drugie zaczyna się, gdy uświadamiasz sobie, że masz tylko jedno", dlatego nie marnuj czasu na czekanie na szczęście, ponieważ samo ono nie przyjdzie. Musisz sam stworzyć okazje dla tej kochanki na wślizgnięcie się do twojego życia i cóż, może zostanie tam na dłuższą chwilę?

Czerp z życia garściami. Śmiej się, tańcz i żyj, a nie egzystuj. I tak wszyscy prędzej czy później umrzemy i nikt nas nie zapamięta, więc pieprz to.

A, no i najważniejsze, choć tak banalnie proste: pamiętaj, że historia lubi zataczać koło, którym toczy się życie. Po suszy, zawsze przychodzi powódź, a nawet jeśli nie, to ogień też daje życie.

Twoja droga przyjaciółka,

delka

small things | osOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz