Laeti zawsze miała świetne pomysły. Szkoda tylko, że te „świetne" oznaczało poświęcenie Poppy w ofierze, aby spełnić niecne, miłosne plany niebieskookiej. I mimo tego, że Poppy miała już tego serdecznie dosyć, po raz kolejny przystała na jej propozycję. Bo czy zresztą miała inne wyjście? Przecież przyjaciółka przeświadczyła z powagą, że jak się nie zgodzi, to wyrzuci jej telewizor przez okno (tak, jakby Poppy w ogóle lubiła oglądać telewizję). W każdym razie zapowiadał się długi, upojny – dla Laeti – wieczór, a nudny, pełen goryczy – dla Poppy. Właśnie leżała sobie na łóżku od niechcenia wrzucając w siebie maślany popcorn, który znalazła samotny na stole w kuchni i wgapiając się w ciemny ekran telewizora zastanawiała się, czy nie włączyć go po raz ostatni, tak na wszelki wypadek, gdyby miała zmienić zadnie i zostać w domu. Jednak w tym momencie jakiś idiota rzucił w okno szyszką, a ona z zaskoczenia spadła z łóżka, przy okazji rozwalając popcorn po podłodze i dywanikach.
– Ślimaku, czemu cię jeszcze nie ma na dole?! – wrzasnęła Laeti spod okna, nie przejmując się ani dosyć późną godziną, ani tym bardziej przesympatycznym panem Collinsem, sąsiada Poppy. I tutaj musimy coś wyjaśnić: 1) nie, Laeti (jeszcze) się nie upiła oraz 2) tak, rodzina Poppy zainwestowała w niezwykły wynalazek, jakim jest dzwonek i drzwi wejściowe.
Znając Laeti, nie było sensu się z nią spierać ani w ogóle jej odpowiadać. Tak więc Poppy ostatni raz obrzuciła cierpkim wzrokiem bałagan jaki przez nią narobiła i pobiegła na dół porywając po drodze z szafy coś, co mogłaby na siebie narzucić, gdyby nagle chmury zaczęły płakać.
– Miło, że przynajmniej czekasz pod drzwiami, a nie, że czaisz się na mnie w krzakach, jak to bywa ostatnio – pochwaliła psiapsiółkę Poppy, otwierając frontowe drzwi.
– To co, idziemy? – Zapytała Laeti, ignorując jej słowa.
Poppy mruknęła coś pod nosem z dezaprobatą, zamykając dom i chowając klucz do jednej z kieszeni spodni. W drugiej zaś znajdowała się komórka, chociaż nie łudziła się, że ktokolwiek do niej zadzwoni.
– Zobaczysz, będzie świetnie! Już ja się o to postaram – zapewniła przyjaciółka, uśmiechając się do niej promiennie.
– Jak zawsze.
***
Mogła jej dokładniej powiedzieć, gdzie idą. Ubrałaby się inaczej i przede wszystkim założyła ogromne, ciemne okulary, w których nikt by jej nie poznał. Tymczasem czuła się jak pingwin na Saharze. Opcjonalnie, ich aktualna lokalizacja, przepełniona ludźmi i skryta w podejrzanych podziemiach potężnie wzmagała to uczucie. Poppy nie lubiła takich miejsc. Czuła się jak przynęta wrzucona na środek bezkresnego jeziora, na którą żerują kolosalne ryby. Od razu miała oponować i wyjść usprawiedliwiając się licznymi fobiami, których się właśnie nabawiła. Achluofobia... Antropofobia... Tego nie należy lekceważyć.
– Oh, super! Trafiłyśmy akurat na koniec przerwy. – Rozochocona Laeti zaczęła ją ciągnąć w stronę sceny, która w tym momencie wydawała się jej zbyt ogromna, aby zmieścić w piwnicy. Miała przykre wrażenie, że spotka tu wiele osób, którzy są ostatnimi, których chciałaby widzieć. Co więcej, bardzo prawdopodobne, że wybrali się tu również osobnicy z jej nowej szkoły. Ludzie tłoczyli się wręcz na olej, o czym nie omieszkała powiedzieć Laeti.
– Na co? O czym Ty do mnie rozmawiasz?
Laeti westchnęła ciężko. Słowa Poppy musiały podziałać choć w małym stopniu, bo dziewczyna przystanęła. Zwycięstwo!
– Myślałam, że gdy zobaczysz to miejsce to sama się domyślisz – krzyknęła, bo tłum zaczął skandować na wejście jakiegoś zespołu. Wyraźnie zawiedziona marnością jej dedukcji i rozeznania w terenie, jakimś cudem mogąc ruszać rękoma skrzyżowała je na piersiach.
– Zaciągnęłaś nas do jakiejś piwnicy i forsujesz przez tłum chcąc zmiażdżyć. Wszystko, aby tylko dostać się do kreskówki. – Zaniosła się szczerym śmiechem uradowana, że mogła dać upust złości przez pokazanie swego spaczonego humoru, którego nikt oprócz niej nie rozumiał.
– Heh... Już zaczynasz świrować, a jeszcze nie słyszałaś Céréales! – Laeti uśmiechnęła się tajemniczo, a Poppy nawet nie zauważyła, że przepchnęły się już aż pod samą scenę. Doznała czegoś w rodzaju szoku. Bo albo Laeti podebrała jej sposób żartowania, albo... Albo innej opcji nie ma.
– Jakie płatki śniadaniowe? Nawet nie jadłam ich dziś na śniadanie... Nigdy nie jem płatków na śniadanie...
– To oni! – Laeti pisnęła i zaczęła skakać i do tych „nich" machać.
Na scenę weszło niepospiesznie czterech chłopaków, na oko niewiele starszych od nich. Podstawowy skład. Dwie gitary, z czego bas przypadł opalonemu brunetowi w jasnej koszulce i włochatymi nogami. Pełnokrwisty wilkołak. Czerwonego elektryka dzierżył w swych dłoniach chłopak z grymasem i równie czerwonymi jak jego gitara włosami. Przy bębenkach siadł uroczy blondynek w spodniach moro i wszystkimi dziewięcioma palcami ozdobionymi sygnetami. I wreszcie, najbliżej sceny, przy mikrofonie stanął wysoki... kosmita.
Poppy wpatrywała się w to stworzenie jak w transie. Nawet przestała oddychać. Pomyślała... Nie, zaraz, właściwie, to nie mogła myśleć. Gdzieś tam, daleko, w głębinach morza czy oceanu słyszała głos Laeti, ale nie mogła rozpoznać poszczególnych słów. Tak jakby straciła jasność umysłu, bo cała wylała się z jej głowy, popłynęła dźwięcznymi falami przed siebie i oblała całą postać tego niewiarygodnego mężczyzny. Miała wrażenie jakby słońce nagle zgasło, jeśli nie licząc tego, które stało tuż przed nią... Tak blisko, a tak daleko!
Że też akurat teraz zebrało jej się na poezję.
Kosmita objął mikrofon w sposób, który przywiódł jej na myśl sposób na motyle i flegmatycznym ruchem zdjął go ze statywu i... i tak po prostu zaczął śpiewać! No to się w głowie nie mieści!
Myśli Poppy również zdawały nie mieścić się w głowie, pęczniały w zastraszającym tempie pytania, które nie mogły znaleźć odpowiedzi.
A melodia płynęła wartką rzeką pomiędzy poszczególnymi jednostkami tłumu i docierała do jej uszu jako dziwne istoty podobne motylom. Motyle muskały jej nagie ramiona, szyję i nogi wyrywając jednocześnie gorące piętno na jej nastoletnim serduszku.
Poległa.
***
Z głośników leciał popularny singiel, jej ulubiony kawałek, jednak Nina nie mogła go usłyszeć. Czuła się jak w letargu. Ręce i kolana trzęsły jej się, mimo, że było jej może nawet za gorąco. Starała się oddychać w miarę spokojnie; nie mogła przestać o tym myśleć. Wszystko działo się tak szybko i czuła się nieprawdopodobnie źle. Bała się podnieść wzrok. Zastanawiała się, czy kiedyś z tego wyjdzie. Pewnie nie. W najgorszych chwilach pomagały jej wspomnienia tamtego dnia. Jego ciepłe dłonie, oddech i kojący głos. Tak bardzo za tym tęskniła... Jednak nic już nie można było zrobić.
Przegrała.