1

563 40 11
                                    

“Now that I know me without you
Can’t exist”


Dwójka farbowanych blondynów siedziała na dachu jednego z opuszczonych budynków firmy produkujących meble. Palili zabrane z kieszeni kurtki rodziców papierosy, wsłuchując się w szum dochodzący z oddalonej kilkadziesiąt metrów ulicy, która jako jedyna nie pozwalała odciąć się im całkowicie od zewnętrznego świata reguł, niezliczonych zasad ustanowionych przez ludzi nawet nie przestrzegających własnych słów. 

Wszystko toczyło się samo i działo się z jakiegoś powodu, bez znaczenia jak bardzo byśmy nie chcieli czy uciekali, to co ma się zdarzyć — zdarzy się. Może właśnie dlatego tak bardzo ignorowali wszystkich, którzy chcieli im coś narzucić. Pozwalało im to przynajmniej funkcjonować w częściowym spokoju, udając, że nie ma o czym myśleć, skoro to nadejdzie prędzej czy później. 

Młodszy z chłopców ubrany w obcisłą spódniczkę podniósł się ze swojego miejsca i otrzepał materiał z kurzu, który pokrywał kilka pomarańczowych cegieł. Przejechał wzrokiem dookoła, dostrzegając przejeżdżającą nieopodal niewielką ciężarówkę, wyrzucił resztę papierosa spomiędzy warg i przydeptał go butem, wgniatając w zimną nawierzchnie pokrytą cementem. 

— Rachel ma nockę, idziemy do mnie? — zagadnął, zerkając na niższego. Otworzył niechętnie powieki, tak jak przyjaciel pozbył się resztek uzależniającej używki i podniósł się, wieszając się na jego ramieniu. 

— Walić to... Chodźmy do mnie — uśmiechnął się chytrze. Podniósł z ziemi czarny plecak, zarzucając go od razu na swoje plecy. Splótł razem ich palce, pociągnąwszy Australijczyka w stronę niewielkiej, wyciętej w podłodze dziury, służącej jako wejście lub wyjście. — Tam się odwala ciekawiej, mówię ci Yongbok. 

— Co niby? Twój stary się nie schlał i chce się pochwalić? — prychnął drwiąco i zeskoczył piętro niżej, pomagając zrobić to samo Han’owi, ponieważ on z ich dwójki był tym nieco bardziej niezdarnym. — Just kidding, nie bij honey tylko mów co niby jest takie ciekawe, a jak znowu usłyszę o odcinku Psiego Patrolu, który możemy obejrzeć równie dobrze u mnie to cię zapierdolę. 

— Love you too — cmoknął do niego w powietrzu, prowadząc do wyjścia z budynku. — Nowi sąsiedzi się wprowadzają do tego złomowiska obok. 

— Wielkie mi rzeczy, co mnie kurwa twoi sąsiedzi obchodzą? 

— Jezu, Yongbok... Muszę ci sam wszystko mówić! Ten typ jest na zwolnieniu warunkowym, podobno zajebał swojego szefa i spierdalał psom przez rok! Jeszcze szmuglował dragi, zajebiście nie? 

— Wielkie mi rzeczy — wywrócił oczami i rozejrzał się dookoła, upewniając się, że teren jest czysty, a przypadkiem nie natkną się na nikogo niepożądanego. — Chuja mnie obchodzi kartoteka jakiegoś dziada, jak zajebie ciebie to się zacznę interesować, ale widzę, że nadal tu stoisz. 

— Nadal nie ogarniasz, debilu. Ma syna, matka coś mówiła, że jest rok od nas starszy — szturchnął go w bok. — Może sobie wreszcie znajdziesz kogoś fajnego.

Piegus machnął na niego ręką, uznając, że nie ma sensu nawet mu odpowiadać. Miał już szczerze dość usilnego wpychania mu kogo popadnie, co zakrawało odrobinę o hipokryzję, bo oboje w szkole nazywali się parą zakochanych i tak byli przez wszystkich traktowani. Irytował go nieco fakt, że Jisung postrzegał to wszystko jako świetną wiadomość, częściowo odpychał nawet jedną istotną kwestię, mówiącą o tym, że dzieci nie muszą być wcale jak ich rodzice. 

Przyjmując ewentualnie, że starszy o dzień chłopak mógł mieć rację, to Felix wcale nie miał najmniejszej ochoty mieć do czynienia z kimś, kto nie ma skrupułów, aby zabić drugiego człowieka. Może nie należał do osób, które uwielbiając własne otoczenie, ale nie potrafiłby zabić nawet tej starej prukwy uczącej matematyki w ich liceum, z wielkim zamiłowaniem do przyznawania ocen niedostatecznych.

Nie traktował też sfery uczuciowej aż tak błahostkowo, nie potrzebował krótkich, głupiutkich, dziecinnych znajomości, o które było niezwykle łatwo. Chciał zwyczajnie poznać kogoś naprawdę i stopniowo czuć to powszechnie znane uczucie, nazywane zakochaniem. Przy okazji nie wierzył w cuda, w własnych oczach był stanowczo za młody na poważne relację, dlatego bawił się z Han’em, a gdy natrafił się jakiś idiota, spławiał go tekstem, że jest zajęty, chociaż nie było to prawdą.

— Nie bądź taki sztywny. Mam kogoś na oku, więc musimy zerwać, sorry not sorry — wzruszył ramionami i wszedł na chodnik, podążając dalej przed siebie w kierunku jednego z nieco zniszczonych przystanków autobusowych. 

— Nie jestem sztywny, po prostu nie potrzebuje jakiegoś chuja na boku. To zrywamy, idź sobie podrywaj pizdo, ale nie rycz później w poduszkę, bo tego już chyba nie przeżyję. 

— Nie widziałeś go nawet! Może to właśnie będzie ten twój rycerz na białym koniu, do którego będziesz wzdychał godzinami i rozbierał się w trzy sekundy. 

— Ty też go nie widziałeś. Równie dobrze może okazać się jakimś pedofilem, whatever. Daj mi już spokój, mam ważniejsze rzeczy do roboty niż oglądanie się za twoim niedoszłym sąsiadem, pewnie hetero bykiem, następnym do wojska jebania pedałów — prychnął sarkastycznie. 

Podeszli wspólnie do automatu i kupili dla siebie dwa bilety autobusowe, sprawdzając szybko godzinę następnego kursu. Dom niższego znajdował się po drugiej stronie miasta, a im obu raczej nie marzyło się przemierzanie tak dużego dystansu pieszo, zwłaszcza o tej godzinie, gdy bliżej mają do zachodu niż wschodu Słońca.

.・゜゜・.・。.・゜✭・.・✫・゜・。.

No i tak jakoś wyszło, że powstało to fanfiction...
Zobaczymy co z tego będzie.

silenceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz