Wraz z innymi parami weszli do jasnego, szerokiego holu. Zza wysokich drzwi wykonanych z lakierowanego drewna dochodziły dźwięki walca. Odźwierny, który wpuszczał gości kolejno do sali, odziany był w czarny frak ze srebrnymi guzikami. Zwracał na siebie uwagę przybyłych. Cóż to musiał być bowiem za dom, w którym nawet służba ubiera się wytwórnie, zgodnie z najnowszym zwyczajem?
Dalej rozpościerał się zupełnie nieznany świat, wypełniony blaskiem świec i szelestem aksamitnych sukien zdobiących sylwetki unoszących się w tańcu kobiet. Mężczyźni w rożnym wieku, wystrojeni w modne surduty, prowadzili swoje towarzyszki z gracją, nadając całej scenie atmosfery szacunku i wytworności.
Nuty podrywane z partytury przez ustawioną na podwyższeniu orkiestrę ogarniały całą salę, balansowały między wirującymi na parkiecie parami, a następnie wzbijały się wysoko, pod pokryty lśniącymi ornamentami sufit, by tam nieprzerwanie trwać kontrolowane batutą dyrygenta. Maestro - człowiek poważny, o siwiejących włosach prowadził muzyków z wigorem i stanowczością, której nie powstydziłby się najznakomitszy generał.
Nowoprzybyli z początku nie byli w stanie oderwać wzroku od tańczących. Jednak wraz z upływem czasu, kolejne grupy dołączały do zaklętego kręgu, porywane rytmem walca i zanim ktokolwiek zdążył się obejrzeć, stanowił już nieodłączny element działającego bez zarzutu mechanizmu.
Ogromny, pozłacany zegar zawieszony nad wejściem zaczął wybijać północ, jednak zebrani zdawali się nie słyszeć niczego prócz muzyki, byli wszyscy jak zaczarowani, zamknięci w niekończącym się korowodzie.
Tylko stary odźwierny, oparty o framugę, spokojnie przecierał chustką guziki swojego fraka.