duszący dym - PEITER FEUER

15 1 0
                                    

Puszcza okazała się być jeszcze bardziej koszmarna, niż można było sobie wyobrazić.

Kłujące zarośla coraz bardziej raniły odkryte części ciała Peitera, zaś jego skórzane buty przemokły do suchej nitki już kilkadziesiąt minut wcześniej, gdy znikąd pojawiło się pod nim bajoro. Jedynym co czuły wtedy jego zmaltretowane stopy było przenikliwe zimno i denerwujące chlupotanie. Z każdą chwilą coraz bardziej nie podobała mu się ta wyprawa. Nikt od długiego czasu się tędy nie poruszał. Nie wytyczono żadnych ścieżek, więc biedny mężczyzna musiał przedzierać się przez wysokie krzaki.

– Przeklęte badyle – syknął, gdy jedna z gałązek boleśnie przejechała mu po twarzy. Potarł wierzchem dłoni zadrapanie i westchnął, widząc na bladej skórze swą krew.

Peiter od dziecka nie przepadał za tego typu wyprawami. Wydawały mu się one nudne i męczące, a przede wszystkim – potwornie uciążliwe. Nie miał jednak wyboru, w końcu nosił nazwisko Feuer, a to wiązało się z pewnymi zobowiązaniami. Jego przodkowie odwieków trudnili się w wyzwalaniu społeczeństwa od służebnic diabła. Co prawda szerzej są one znane jako czarownice, wiedźmy, diablice czy nawet Baby-Jagi, ale to w tamtej chwili nie wydawało mu się istotne. Ostatecznie puenta i tak jest zawsze taka sama – pod licem pięknej dziewczyny lub uroczej starowinki zawsze krył się potwór. Potwór władający nienaturalnymi mocami, nadanymi przez samego władcę piekieł. Najważniejszym zadaniem w życiu Peitera było właśnie chronienie ludzi przed takimi żmijami, zanim zdążą doprowadzić do najgorszego.

A to, że w czasie wypełniania swoich obowiązków strasznie się męczył i denerwował było sprawą drugorzędną – i dla społeczeństwa, i dla rodziny mężczyzny. Peiter za bardzo nie krył się z tym, że wolałby spędzić ten czas na biesiadowaniu. Czasem nawet schlebiało mu to, że wszyscy pokładają w nim nadzieje, a uwalnianie świata od zła sprawiało mu jako taką przyjemność, jednak problem tkwił w tym, że każde zabicie wiedźmy okupione było wieloma dniami, czasem nawet miesiącami, poszukiwań.

Mimo wszystko potrafił uszanować wolę ojca i uczył się, by kiedyś zająć jego miejsce jako głowa rodu Feuer. Prawdę mówiąc,nie rozumiał za bardzo tego wyboru, nie miał odpowiednich kwalifikacji na następcę. Był pierworodnym synem, rozumiał ideę i wiedział dlaczego wiedźmy są groźne, całkiem nieźle radził sobie w walce, ale brakowało mu najważniejszej cechy – instynktu przywódcy. Uważał, że lepiej nadałaby się do tego jego siostra Lisbeth, ale nie chciał denerwować ojca. Tamten miał teraz dużo innych rzeczy na głowie.

Zaklął, gdy jego noga ugrzęzła do połowy łydki w błocie. To prawda, że zazwyczaj wyprawy były trudne, ale ta wydawała się przerastać pozostałe o stokroć. Pech zdawał się go nie opuszczać od kiedy wkroczył do puszczy. Ciągle się potykał, rośliny go raniły, a owady gryzły. Zaczął się zastanawiać, czy to aby napewno jest splot nieszczęśliwych wypadków, zwłaszcza patrząc na to z kim miał się zmierzyć.

Wielka Puszcza od zawsze po brzegi wypełniona była zwierzyną, więc łatwo się domyślić, że miejsce to było gratką dla łowców z pobliskiej wioski. Każdego ranka wyruszali na polowanie, aż pewnego dnia kilkoro z nich nie wróciło. Sytuacja powtarzała się przez następne dni, w końcu postanowiono wyruszyć na poszukiwania. Ciała myśliwych odnaleziono ułożone w stos. Z trucheł podobno wręcz czuć było charakterystyczny zapach mrocznej, zwodniczej magii.

Czarownicę, mającą stacjonować w lesie nazywano Leśną Damą i przez wieki unikano wejścia w gąszcz. Dzieciom z pokolenia na pokolenie opowiadano, że między drzewami czai się piekielne zło i biada temu, który tam się zapuści. Lata mijały, aż w końcu wioskę dotknął ogromny głód, zasoby się skończyły, ludzie lamentowali i umierali. Nie było innego wyjścia - trzeba było udać się w głąb Wielkiej Puszczy. Niestety, sytuacja sprzed wieków powtórzyła się, a stara legenda zapisała się na nowo. Leśna ziemia pochłonęła łowców.

klan Feuer | pogromcy czarownicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz