Dłonie splamione krwią

81 22 36
                                    

778 słów, niesprawdzone
***

„Sailed away and he never came back
All my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
If I, catch fire then I change my aim"

Było zimno. Okropnie zimno, a przecież powinno być idealnie. Nie powinno być zbyt gorąco, a już na pewno nie powinno być tak bardzo, bardzo lodowato. Przecież nie tak opisywali raj, a skoro on tu był, to musiało być niebo. Więc dlaczego było jej tak przerażająco zimno?

Zamrugała zszokowana, chcąc pozbyć się tej iluzji. Chcąc pozbyć się jego. Jednak on wciąż stał przed nią, wyglądając tak idealnie jak zawsze. Dlaczego nie zniknął?

Zamknęła oczy, nie będąc w stanie ponownie ich otworzyć. On nie był prawdziwy. On nie mógł być prawdziwy.

– Otwórz oczy. — Wyszeptał spokojnie, owiewając płatek jej ucha własnym oddechem. Tak bardzo, bardzo lodowatym. — Otwórz oczy, Rosaline.

To imię, jej imię, wypowiedziane jego głosem. Tak charakterystycznie, spokojnie. Brzmiało niemalże jak melodia, którą mogłaby słuchać cały czas. Pragnęła jej słuchać cały czas.

Ale to nie było prawdziwe. To nie mogło być prawdziwe. Chciała tylko pozbyć się tych strasznych urojeń. Chciała tylko znowu się go pozbyć.

Mimo to otworzyła oczy, mając głupią nadzieję, że gdy to zrobi go jednak nie będzie. Była tak bardzo, bardzo głupia.

Stał tam. Wciąż tam był. Dokładnie przed nią, uśmiechając się w ten sam sposób, w jaki zwykł się do niej uśmiechać. Tylko do niej, tylko dla niej. Bo dobrze wiedział jak bardzo to kochała, jak bardzo go kochała.

    — Nie jesteś prawdziwy. — Powiedziała cicho, bardzo cicho, wpatrując się w niego z przerażeniem. Słowa zlewały się z szumiącym za oknem wiatrem, z grzmotami błyskawic, deszczem i kołyszącymi, z powodu wichury, drzewami. Mimo to usłyszał. Nie mógł być prawdziwy.

    — Dlaczego po prostu tego nie sprawdzisz, Rosaline? — Przekrzywił lekko głowę, wpatrując się w nią tak przenikliwie, że miała wrażenie, jakby przewiercił jej głowę na wylot. Nie ruszał się. Wciąż stał w tym samym miejscu, w którym go zobaczyła, nie ruszając się ani o krok. — Dlaczego tego nie sprawdzisz, Rosaline? – Powtórzył spokojnie.

    Więc to zrobiła. Tak jak zawsze. Przecież nie była w stanie go nie posłuchać. Nie, kiedy patrzył na nią tymi pięknymi oczami, w których odbijał się błysk ognia, buchającego w kominku, i miłość, a przynajmniej taką miała nadzieję. Tak bardzo chciała żeby ją kochał. Mogła zrobić dla niego wszystko, mogła dla niego zabić. Byleby tylko ją kochał.

    Wyciągnęła dłonie, które tak wiele razy całował i trzymał w swoich, w kierunku jego twarzy. Dotknęła jedną ręka policzka, drugą wplatając we włosy. Te cudowne, czarne włosy. Tak bardzo kochała każdą jego najmniejszą cząstkę. Pogładziła kciukiem jego gładką, cienką i delikatną, skórę niczym papier, chcąc upewnić się, czy jest prawdziwy, i nie rozpłynie się za moment niczym mgła w jej drobnych, trzęsących się dłoniach. Nie zniknął. Ciągle tam był.

— Nie jesteś prawdziwy. — Wyszeptała, przysuwając się jeszcze bliżej. — To tylko moje wyobrażenie, moje kolejne urojenia, a ty zaraz znowu znikniesz.

    — Jestem tu, Rosaline. — Nakrył jej dłoń, wciąż znajdującą się na jego policzku, swoją. Pogładził jej wierzch kciukiem, a w jego oczach zalśniły łzy. — Nie mam zamiaru znikać.

    — Zawsze to robisz. — Zaszlochała żałośnie, zdejmując dłoń z jego policzka, w zamian obejmując go tak mocno, jakby miał się zaraz rozpaść w jej dłoniach.

    — Nieprawda. — Wyszeptał w jej włosy. — Przecież codziennie wracam, prawda? Przecież teraz tu jestem. — Wciąż gładził jej włosy, szepcząc w nie nic nieznaczące, puste obietnice, ale ona słuchała. I za nic nie chciała go powstrzymywać, bo dobrze wiedziała, że zaraz zniknie. Zawsze znikał, a to tak bardzo, bardzo bolało.

    Więc milczała, szlochając cicho, mocząc jego koszule łzami i zaciągając się jego zapachem, bo przecież zaraz znowu zniknie, a jej nie pozostanie nic innego, niż tylko za nim tęsknić.

    — To w końcu się skończy, Rosaline. — Powiedział. — W końcu to wszystko zniknie, a ja wciąż będę obok. Zobaczysz.

    — Nie jesteś prawdziwy. — Wyszeptała znowu. — Widziałam jak umierasz, miałam twoją krew na rękach.

    — To był tylko koszmar, cały czas tu jestem.

    — Myślałam, że kiedy cię zabiję w końcu będziemy mogli być razem. Już na zawsze.

    — Kiedyś będziemy. — Powiedział jeszcze zanim to wszystko na nowo się rozpoczęło. Cały koszmar.

    Chwilę później znowu wbijała mu nóż w brzuch, on wypadał z jej mocnego uścisku na podłogę, a ona opadała na kolana obok niego w kałuże jego krwi, błagając, żeby na nią spojrzał, żeby coś powiedział.

    Ale on nigdy tego nie robił.

    Nigdy na nią nie spojrzał swoimi pięknymi oczami. Zawsze pozostawały takie puste. Martwe. Nigdy nie odezwał się do niej. Nigdy nie powiedział jej imienia, brzmiącego jak melodia.

Leżał tylko na ziemi, martwy i zimny, w akompaniamencie jej krzyku, łez, przeprosin i błagań.

    A później wszystko znowu się powtarzało. W kółko i w kółko, bez przerwy.

    Niczym w piekle, bo to nie mógł być raj. Nie, kiedy on leżał tak lodowaty i martwy, na ziemi.

Ale czy w piekle nie powinno być raczej gorąco, a nie tak strasznie lodowato?

Nie wiedziała.

Chciała tylko, żeby to wszystko się skończyło.

sins | one shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz