× Rozdział 1: Ideał ×

50 5 4
                                    


Wszyscy zboczyli, (...) są jednakowo zepsuci; nie ma nikogo, kto by czynił dobrze (...)
Psalm 14:3

Ideał.
Świat powinien być idealny.
Nasze życie powinno być idealne.
My powinniśmy być idealni.

   To w domu rodzinnym uczy się nas podstawowych wartości. To z domu rodzinnego wynosimy podstawowe umiejętności, niezbędne do funkcjonowania w społeczeństwie. To w domu uczą nas znaczenia słów takich jak: proszę, przepraszam, dziękuję. To dom jest miejscem, gdzie powinniśmy się czuć bezpiecznie. To dom jest miejscem, gdzie najczęściej płaczemy, śmiejemy się, tęsknimy, kochamy. Dom powinien być idealny.
   Przynajmniej tak w gruncie rzeczy powinno być, jednak nie każdy może tego zaznać. Niektórzy z nas uciekają z domu, kiedy tylko pojawi się okazja. Są ku temu różne powody i prawda jest taka, że nikt nie musi znać tego powodu. On jest dla nas, tylko dla nas. Dlatego Raphael nigdy nikomu nie powiedział, dlaczego w dzień osiemnastych urodzin, spakował walizkę i wyszedł przez drzwi z nikim się nie żegnając. To zawsze był powód znany tylko jemu. Jego dom i rodzina nigdy nie była idealna. A co gorsza, doskonale o tym wiedział i już dawno przestał starać się usprawiedliwić ich zachowanie. Przestał mieć nadzieję, że to w jakiś sposób zrekompensuje mu ból. 
   Mimo wszystko, dziś jest dwudziesty piąty czerwca, a on stoi w jednej z uliczek przy jednym z domów, patrząc na dach budynku należącego do jego rodziców, bo tylko na tyle pozwalały mu drzewa zasadzone wzdłuż chodnika. Lakewood leżało niedaleko Los Angeles, i chociaż nie spotkasz tu wielkich osobistości, to nadal zamieszkuje je parę rodzin, których nazwiska Raphael znał na pamięć. I to wcale nie przez wielką miłość, którą do nich pałał. Do tego zdecydowanie było mu daleko. Jego uczucia do tej okolicy były wręcz odwrotne. Gdyby nie musiał, to jego stopa nigdy by tu nie stanęła ponownie.
  Chłopak zacisnął lewą dłoń mocniej na kierownicy, a prawą poprawił okulary przeciwsłoneczne, które delikatnie opadły mu na nos. Chcąc nie chcąc, musiał w końcu wjechać na podjazd i przywitać się z rodzicami, którzy nawet nie spodziewają się jego przybycia. Z delikatną gulą w gardle uruchomił silnik i wyjechał zza budynku, który do tej pory chronił go przed słońcem, przy okazji czując, jakby opuszczał swoją strefę komfortu. To zabawne, że mimo dwudziestu dwóch lat, stresował się podjechaniem pod własny dom. Po prostu nigdy nie przepadał za tym miejscem. Nie sprawiało ono, że skakał z radości; rodzice nie wyglądali przez okno, czekając aż ich syn się zjawi. Nigdy nie wiedzieli czy przyjedzie, a tym bardziej kiedy to nastąpi. Był dla nich jak niespodzianka, a nie syn. 
   Raphael oblizał swoje wargi w momencie, gdy jego czarne tenisówki dotknęły brukowej kostki na podjeździe. Wziął jeszcze głęboki wdech i wysiadł z czarnego Chevroleta. Usłyszał skrzypnięcie frontowych drzwi, przez co automatycznie skierował tam wzrok. Budynek wyglądał jak typowy amerykański dom, zbudowany z brązowo-szarej kostki, na tle której wybijały się białe, duże okiennice, przez które wpadało światło słoneczne. Nie należał on do dużych, patrząc na bogactwo jego domowników, to był raczej skromny. Jak to twierdziła matka Raphaela, miało bić od niego ciepło rodzinne, co raczej nie wyszło. Dach był szary, pnący się ku górze, zachodzący delikatnie na balkon wychodzący w stronę ulicy, który należał do pokoju Raphaela.
  Chłopak ocknął się, w momencie, kiedy delikatnie dłonie oplotły jego ciało. Zamrugał parę razy, chcąc określić swoje położenie, w którym się znalazł. Spojrzał w dół, a widząc brązowe loki, uśmiechnął się pod nosem i oddał uścisk.
— No ja też się cieszę, mamo — powiedział ciepło, mimo swojego kłamstwa. Jego rodzicielka należała do pięknych kobiet. Mimo czterdziestu pięciu lat, nadal potrafiła olśniewać swoim wdziękiem. Karmelowa karnacja i zielone oczy idealnie do siebie pasowały. Nie raz sprawiały, że jeszcze wtedy mały Raphael, się uspokajał. Teraz jednak biło od nich ciepło, ale nie sprawiały mu już takiego poczucia bezpieczeństwa. Brązowe włosy związane w kucyk, sięgały jej nieco przed łopatki. Mimo nałożonego makijażu, chłopak zaobserwował zmarszczki wokół jej oczu i delikatne bruzdy przy ustach. Ubrana w zwiewną, zieloną sukienkę, obserwowała swojego syna. 
— Coś ty taki blady — westchnęła cierpko, kręcąc z dezaprobatą głową, na co Raphael jedynie przewrócił oczami. Mógł się spodziewać takiego komentarza. Matce nigdy nie ujdzie żadna zmiana w wyglądzie chłopaka. W końcu była jego rodzicielką i widziała jak dorasta. — Ile to ja cię nie widziałam?
— Coś koło roku — odparł, podchodząc do bagażnika, z którego wyjął swoją czerwoną walizkę, stawiając ją zaraz na kostkę brukową. Nie miał przy sobie wielu rzeczy, większość i tak była w domu.
— Pokonałeś samego siebie, do tej pory to było jedynie sześć miesięcy — zauważyła, idąc w kierunku domu, ignorując głośne westchnienie Raphaela.
— Uważaj, żeby to nie był ostatni czas, kiedy mnie widzisz — wymruczał pod nosem, gdy kobieta zniknęła z pola jego widzenia. Zamknął bagażnik, łapiąc zaraz za swój bagaż. Przez chwilę wahał się, czy aby na pewno chce przekroczyć próg tego domu, jednak końcowo zrobił to. Chcąc uniknąć dalszego wypytywania, od razu skierował się do swojego pokoju. Był taki, jak go zapamiętał. Trzy ściany bokryte biała farbą, i jedna ściana granatowa, przy której znajdowało się łóżko wraz z regałem na książki. Przy wyjściu na balkon, które było po lewej stronie pokoju, stała duża szafa, w odcieniu wenge, tak samo jak biurko. Po nim mógł poznać, że pokój był regularnie sprzątany, bo nie zaznał na nim żadnego kurzu. Tak samo, jak rok temu, stała na nim lampka oraz bukiet żonkili, które wywołały u niego delikatny uśmiech. Łóżko, stojące przy granatowej ścianie, było pościelone. Chłopak postawił walizkę, z zamiarem wyjścia na balkon, po drodze dotykając delikatnie kwiatów.
  Oparł się o metalowe ogrodzenie, które dzieliło go od kilkumetrowego spadku na kostkę. Przechylił delikatnie głowę w prawo, obserwując jak na podwórku sąsiadów biega jakiś pies, który zaraz zawrócił i wbiegł na kolana dziewczyny, siedzącej na trawie. Z racji, że dzieliła ich jedynie ulica, to usłyszał jej śmiech.
—  To Irys —  usłyszał koło siebie, przez co aż się wzdrygnął. Zdecydowanie stracił swoją czujność, którą musiał odzyskać. Kobieta podała mu kubek z kawą, na co zareagował lekkim skinieniem głowy.
—  Tak, pamiętam —  odparł krótko, jeszcze przez chwilę obserwując dziewczynę, do momentu, aż jej postać nie zniknęła gdzieś z tyłu domu. Wziął łyk kawy, mając nadzieję, że jego rodzicielka jednak pójdzie, ale ta stała i twardo mu się przyglądała. —  Coś się stało? —  zapytał w końcu, patrząc na nią przez krótki moment, widząc w jej oczach rozczarowanie. 
—  Nic, cieszę się, że ją pamiętasz, bo dziś idziemy na kolacje do nich —  powiedziała stanowczym tonem, który nie wyrażał żadnego zawahania. Raphael myślał przez chwilę, że to pewnego rodzaju żart, dlatego parsknął krótkim śmiechem, jednak kobieta się nie zaśmiała.
— Ah, ty nie żartujesz —  mruknął, przeczesując dłonią, swoje brązowe włosy. —  Nie wiem czy wiesz, ale mam dwadzieścia dwa lata i nie muszę robić tego co mi każesz —  zauważył, posyłając jej uśmiech.
—  Dwadzieścia dwa? Nie jestem pewna, jakoś nie kojarzę twoich urodzin w tym roku — rzuciła z uroczym uśmiechem. — Pójdziemy tam razem z ojcem i pokażemy im, że wszystko u nas dobrze —  dodała, klepiąc go po ramieniu. Dobrze, że zdawała sobie sprawę z tego, że będą sprawiać tylko takie pozory. Pozory, w które nikt nie uwierzy, bo wszyscy wiedzieli jaki jest Raphael. Określenie “nieokrzesany” to zdecydowanie za mało. —  Weź kąpiel, bo śmierdzisz —  dodała kobieta, po chwili zamykając za sobą drzwi do pokoju syna.

Created In Paradise Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz