Zimny korytarz o niebieskich refleksach, odbijających się w szybach moich wilgotnych włosów zaczernia się przez światło jedynej lampy. Jest daleko, ale widzę ją bardzo dobrze. Zdaje mi się, że jest zimno, ale to może dlatego, że jasność jest przeraźliwie biała i maleje wraz z każdym krokiem. Sam nie wiem, czy kroki są moje. Niewidzialne krople czerwonej nitki ciągną się tuż za nimi, przecinają powietrze między dłońmi a podłogą. Niedawno, jeszcze przed momentem myślałem, że to oczy mi się prują, a nitka niczym łzy spływa mi po twarzy. Na szczęście nie jestem z tym wszystkim sam, kiedy drżącym, wilgotnym palcem wciskam guzik windy. Na szczęście nigdy nie jestem sam. Nawet moja kolorowanka sprzed piętnastu lat nie była sama. Już prawie wchodzę do windy. Dokładnie pamiętam jej zabawną okładkę, kolorowanki, mam na myśli. Z pewnym białym kaczorem. Zostawiłem ją swego czasu na kuchennym stole, wraz z czerwoną kredką, kiedy mama powiedziała, że musimy się zbierać. Więc, pięcioletni ja, zostawiłem wszystkie dotychczasowe zajęcia – nawet te, które wymagały kolorowania i poszedłem się ubierać. Wyszliśmy już, kiedy przez uchylone okno wpadł wiatr i być może anioły były tamtego dnia prawdziwe. Może to nie dwunasta, czy trzecia w nocy wywoływała duchy, czyniła wielkie senne widma prawdziwymi, a brak ludzkich oczu w najbliższym otoczeniu dawał im pole do największych z popisów? Przez następne kilka dni nie miałem pojęcia co robię. Ale tamten dzień wypełnił się uśmiechami rodziny. Uwielbiałem swoją. Z lśniącymi oczami obserwowałem jak Dziadek pokazywał niebo i gwiazdy, jak Babcia stawiała przede mną talerz pełen jedzenia, którego za wszelką cenę nie chciałem jeść. Ale nic z tych rzeczy nie było tak ciekawe jak rozmowy Ojca z Wujkiem. Przy kieliszku. Nie rozumiałem czym są owe kieliszki, bo wydawało mi się, że mężczyźni wlewają w siebie wodę. Woda w moim świecie zmieniła się w wódkę, to o wiele prostsza zamiana. Nie trzeba się bawić kolorami.
– Amen.
Spotkanie z Bogiem nie było takie złe jak mogło się wydawać na początku. Kościoły były piękne i spokojne, a ja mogłem zamknąć oczy i wąchać pierwsze kadzidła. W końcu zrozumiałem, że miejsce to wiąże się z ciszą i śpiewem, klęczeniem i staniem, siedzeniem i wyrwanymi z kontekstu słowami Matki, które dopiero tutaj nabierały swojego specyficznego sensu. Wyglądała na nieco smutniejszą niż w domu. Zmęczoną. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że ten rodzaj zadumy wpływa na ludzi rozluźniająco. Ich twarze są smutne z natury. Tak samo jak zimno jest tylko brakiem ciepła, tak smutek jest tylko brakiem radości. Nic wielkiego, pomyślałem, patrząc na ludzi zebranych w świątyni. Wielkie, pozłacane obrazy zdawały się puste w środku, a mnie wypełniała dziecięca ciekawość. Bo, przecież kim są Ci wielcy bogowie, o których tak wszyscy mówią?
– Czy to ci sami bogowie, którzy dali nam mojego braciszka w brzuchu?
Rodzice przytaknęli, przełykając kolejny kawałek obiadu.
– Cyprian, przecież mówiłam ci, że jest jeden Bóg.
Myślałem wtedy, że mamy ich trzech. Ale nie, jednak jest jeden. Zrobiło mi się głupio, bo jak to możliwe, żebym nie wiedział, ilu mam bogów? Podstawowa wiedza, a jednak prawa z lewą myli się zawsze wtedy, kiedy inni na nas patrzą. Wzrok przeszywa na wskroś oceniającą cechą swojego istnienia, a ja nauczyłem się, że w chwilach zażenowania wychodzę z siebie i staję obok. To nie ja jestem zawstydzony, tylko Cyprian. Ten, który stoi obok mnie, a którym ja nie jestem. To niemożliwe, że nim jestem. Ja wiem, że lewa to strona ręki, którą mam mniej zdolną. Więc jak to się stało, że jednak bogów mam trzech, mimo tego że mam tylko jednego?
Znów przyciskam guzik windy, ale nic się nie dzieje prócz tego, że ziemia staje się wodą. Przepływam do początku ciemnego holu. Znów mam wrażenie, że jest mi zimno, światło im bliższe mi tym mniejsze, a oczy prują mi się jak stary, znoszony sweter. Wzdycham, widocznie muszę przypomnieć sobie więcej, więc wracam pamięcią do momentu, w którym Mama z pokaźnym już brzuchem nie była w stanie zbyt wiele robić. Pamiętam, że byłem zniesmaczony, mimo tego że wszyscy inni byli wniebowzięci. Jakoś idea ciąży była dla mnie tak samo mocno niezrozumiała jak ten jeden, ale jednak trzech bogów. Teraz nie mam problemu z ciążą (choć problem z Bogiem pozostał niewzruszony na miejscu). Ciąża jak każda inna, ale kiedy Mama kazała mi położyć dłoń na swoim słoniowym brzuchu cofnęło mi się śniadanie. Było trochę tak, jakbym mdłości mamy przejmował, bo co jakiś czas zdawało mi się, że to ja w tej ciąży byłem. Może dlatego, że to obrzydliwe. W brzuchu Mamy ruszał się inny człowiek. Tak, jakby Mama była co najmniej jakimś miejscem, w którym można było się schować, zanim się na dobre zacznie żyć. Dotarło do mnie, że też tam musiałem być. Zacząłem się zastanawiać, czy mój tata też tam był. Po latach już wiem, że musiał tam być, ale w zupełnie innym sensie i prawdopodobnie nie było wtedy między nimi trzech bogów, ani może nawet nie było żadnego. Albo może był za którymś razem, a to po prostu moja przywara. Może nieślubne dzieci mają w sobie ten pierwiastek złości trzech bogów, których nie mogłem w sobie uspokoić i psychomachia zaczyna się od początku:
CZYTASZ
Cyprian
ParanormalPostrzępione kawałki wewnętrznej rzeczywistości, która z obiektywnym obrazem ma niewiele wspólnego. Cyprian był niczym Aspazja, Poganka, zazdrosna kochanka diabła. Jego jedynym napędem stała się chęć ratowania. Kompleks superbohatera doprowadza go d...